8. Realowo-barcelońska miłość!
Roberto z miną męczennika wszedł do szkoły. Za nim jak cień sunął się Sebastian Vazquez.
-Godzina i spierdalam. Trenerowi powiem, że byłem i nie skłamię - powiedział do kumpla.
-Zostały dwa tygodnie do końca roku, a cisną nas jakby chodziło o kilka miesięcy! - jęknął.
-Kto to? - Roberto zatrzymał się gwałtownie, a Sebastian nie zareagował i wpadł na jego plecy. Młody Gonzalez przekręcił oczami, ale powstrzymał się od komentarza. Sebastian wrócił z Barcelony jakiś bez humoru, więc już go nie chciał dobijać.
-Kto? - zaciekawił się Vazquez.
-Tam - wskazał dyskretnie wejście do klasy, gdzie za chwile miał mieć angielski.
-Nie wiem - wzruszył ramionami. - Ładna - pochwalił.
-Ładna - zgodził się Roberto i podszedł do klasowego kolegi. - Cześć, Lucas - uścisnęli sobie dłonie.
-Dawno cię tu nie było - zaśmiał się blondyn. - Co tam?
-Powoli. Treningi, mecze, treningi. Jednostajny rytm. - Mówił do kumpla, ale nie odrywał wzroku od dziewczyny. Nigdy nie zdradził Remy, nawet jak oficjalnie byli w separacji. Wiedział, że do niego wróci, bo zawsze wracała, ale coraz bardziej go to irytowało. Nie mógł jej nic powiedzieć, bo rzuciła się jakby zabił jej kota gazetą. Kochał ją, ale może czas skończyć ten chory związek.
-Veronica Ramos - pospieszył z wyjaśnieniem Lucas.
-Co takiego? - dziewczyna spojrzała na nich przenikliwie swoimi zielonymi oczami.
-Cześć - przywitał się Roberto i mimowolnie uśmiechnął.
-Hej - cmoknęła go w oba policzki. - Powinnam teraz piszczeć, wzdychać i dostawać orgazmu, bo sam Roberto Gonzalez, niekwestionowana gwiazda Realu Madryt, się do mnie szczerzy? - powiedziała mu do ucha. To wywołało jeszcze szerszy uśmiech na jego ustach.
-Tak, a ja powinienem złożyć ci autograf na dekolcie i wykorzystać w kiblu - odpowiedział w tym samym tonie.
-Już się nie mogę doczekać - puściła mu oczko. - Ale raczej twoja dziewczyna się zdenerwuje - zrobiła smutną minkę.
-Nie mam dziewczyny - weszli do klasy. Veronica zajęła przedostatnią ławkę w środkowym rzędzie, a Roberto bezceremonialnie wywalił kolegę siadającego na miejsce obok i sam usiadł.
-Racja, jest zajęta w Barcelonie swoim byłym - pokiwała głową.
-Z innej beczki - zmienił szybko temat, bo akurat o Remie nie chciał gadać. - Od dawna chodzisz tu do szkoły?
-Od całych dwóch tygodni, ale widzę cię pierwszy raz, przystojniaku - oparła głowę na dłoniach. - Tak jesteś zajęty trenowaniem?
-Nie chce mi się tu przychodzić - powiedział zgodnie z prawdą. - Wolę dłużej pospać.
-Zazdroszczę - westchnęła.
-Gonzalez! Jak cię nie ma to w klasie panuje cisza i spokój, a gdy tylko się zjawiasz od razu robisz zamieszanie! I czemu usiadłeś z Veronicą?! Nie musisz jej od razu sprowadzać na złą drogę.
-Kto tu kogo sprowadzi to się jeszcze okaże - odparowała dziewczyna z diabelskim błyskiem w oku. Roberto roześmiał się wesoło.
-Lubię cię, Ramos - pokiwał głową.
-Wzajemnie, Gonzalez - zrobiła słodką minę. - Jak rozbawisz mnie jeszcze kilka razy zrobię za ciebie zadania z matmy.
-Bogu! - złapał ją za ręce i zaczął całować.
-Gonzalez! Uspokój się! - zawyła nauczycielka.
Z mężem czy nie, moje życie niewiele się zmieniło. Nadal ganiali mnie paparazzi, Real mnie zatrudniał, a ja musiałam chodzić na treningi Barcy i pisać sprawozdania.
Zamieszkałam z Alexem i czułam jak szczęście rozpiera mnie od środka.
Dani dostawał spazmów na widok każdej gazety z moim zdjęciami, ale miałam to gdzieś. Liczył się tylko Alex, to on sprawiał, że chciało mi się żyć i dawał mi siłę do walki. Bo zdecydowałam, że ukochanego Realu bez walki nie oddam... Że nigdy nie oddam.
Dani kręcił się po salonie i bardzo nie wiedział co ze sobą zrobić. Jean oglądała zdjęcia, które zostały opublikowane w ostatniej gazecie, a ja siedziałam przed komputerem i sprawdzałam pocztę.
-Wiesz, że rozpętałaś burzę? - odezwał się w końcu Villa.
-Wiesz, że mam to w dupie? - syknęłam.
-Zabukowałaś bilety? - ziewnęła Jean.
-Tak, cztery na jutro. - odpowiedziałam. Dani drgnął gwałtownie.
-Cztery? - powtórzył.
-Remę znowu liczy się podwójnie - Jean popatrzyła na niego z niedowierzaniem. Dani wytrzeszczył oczy i spojrzał na mój brzuch. - Ty debilu! - rzuciła w niego poduszką. - Chodzi mi o Alexa - przewróciła oczami.
-Aaa... - powietrze z niego zeszło.
-Cześć! - do salonu wpadł Alex. Cmoknął mnie w usta i spojrzał zadowolony na moich przyjaciół. - Dostałem wolne! Miesiąc! - zatarł ręce.
-Cudownie! - ucieszyłam się. - Oddałam dziś ostatni raport.
-Idziemy się spakować! - Jean zerwała się na równe nogi i pociągnęła za sobą Daniego. - Do jutra! - dodała i wyszli.
-Rema - Alex podszedł i chwycił mnie za dłonie.
-Tak? - uśmiechnęłam się. Wziął mnie na ręce i zaniósł do sypialni.
-Myślałem o tym i chcę zmienić klub - spoważniał.
-Tak? - objęłam go ramionami za szyję.
-Tak. Przejdę do Realu - powiedział pewnie.
-Co? - szepnęłam zaskoczona.
-Twoja babcia zrezygnowała częściowo z Realu dla twojego dziadka. U nas może być odwrotnie...
-Chcesz zakończyć decyzje swojego dziadka w ten sposób? - domyśliłam się. - Decydował za ciebie w tak wielu sprawach i teraz ma być koniec?
-Tak - pokiwał głową. - Barca to jego zachcianka.
-A Real to twoja?
-Real to część ciebie, a ja chcę być częścią swojego życia. Mój agent wczoraj mi powiedział, że Real jest zainteresowany kupnem.
-Szukamy napastnika - przyznałam. - Jutro pójdziemy do klubu i pogadam z kim trzeba - pocałowałam go czule. - Ciszę się - uśmiechnęłam się.
Wieczorem, gdy Alex wybył do kolegów ja sięgnęłam po telefon i zadzwoniłam do osoby, którą kochałam nad życie i której rady nigdy mnie nie zawiodły.
~Cześć, maluchu! - odezwał się dziadek Alvaro.
-Hej - uśmiechnęłam się.
~Co słychać u świeżo upieczonej panny młodej?
-Co czułeś, gdy byłeś na moim miejscu? - położyłam się wygodnie na łóżku.
~Skarbie, ja bardziej byłem na miejscu Alexa niż twoim.
-Alex chce zmienić barwy.
~To dobrze, prawda? Wiesz, zaraz po ślubie też mogłem odejść z Espanyolu, ale nie chciałem. Balem się Madrytu, Królewskich i tego, że Reza przepadnie. Od lat muszę ją pilnować, trzymać jej realowość na wodzy. Jest uzależniona od tego klubu, jak alkoholik od alkoholu. Z tą różnicą, że Reza bez Realu umrze, musi być jego częścią. Reza nauczyła też tego każdego, kto tylko dał się nauczyć. Niestety wnuki to dosyć podatny grunt.
-Myślisz, że mam tak samo?
~Nie wiem, skarbie. Wiem, że bycie z Alexem to nie zabawa. Zdecydowałaś się na ślub, na związek na całe życie. Kotku, to ciągłe kompromisy, walka o drugą osobę. Nie wiesz jak chwilami było mi ciężko, ale Reza sprawia, że żyję. Dała mi miłość, rodzinę, wnuki, szczęście... Wszystko. Mieliśmy gorsze i lepsze dni, ale sztuką jest ze wszystkiego wyjść obronną ręką. Malutka, jeśli czujesz, że to TEN to dasz radę!
-Dam - pokiwałam głową. - Jutro stawię czoła zarządowi i Alex będzie ze mną.
~Trzymam kciuki, skarbie.
Madryt jak zawsze powitał mnie pięknym słońcem. Dani mruczał coś wielce niezadowolony, a Jean zaraz po wylądowaniu się ulotniła.
W sumie dzięki temu uniknęła chmary dziennikarzy, która nas otoczyła. Jakbym nie miała okularów przeciwsłonecznych to pewnie bym oślepła. Ich obecność była męcząca, ale przywykłam.
Pojechaliśmy do domu dziadków, gdzie oprócz dziadków był jeszcze Sebastian i opychał się naleśnikami.
-Głodni? - uśmiechnął się dziadek i zamachał patelnią.
-Pewnie! - oczy Daniego zalśniły i chciał podebrać trochę z sebastianowego talerza, ale waleczny, młody Vazquez bez ceregieli wbił mu widelec w palce. - AŁA! - zawył Dani i przycisnął dłoń do piersi. Z placów sączyła się czerwona krew.
-Dobrze, że nie w moje jedzonko - stwierdził zadowolony Sebastian i wziął sobie nowy widelec.
-Przestańcie - mruknęła babcia Reza i szybko opatrzyła poszkodowanego Villę. - A ty to się wczoraj urodziłeś? - fuknęła na niego. - Nie wiesz, że nie wolno im nic podprowadzać sprzed nosów?
-Zapomniałem się - skrzywił się.
-Wyjazdy nie służą ci na mózg - stwierdziła Jean, która właśnie weszła do domu i bez problemu urwała sobie kawałek naleśnika z talerza Sebastiana. Młody syknął coś pod nosem, ale widelca nie zatopił w jej paluszkach.
-Ale...? - zająknął się Dani.
-Przestań - przekręciłam oczami Reza. - Nie masz w nazwisku Vazquez to i jeść nie możesz jak oni.
-Jean? - Sebastian zjadł wszystko i wstał.
-Dziadku, możemy twój samochód? - spytała i uśmiechnęła się uroczo. Niebieskie oczy Sebastiana słodko spoglądały na babcię. Doskonale wiedział, że ma taki sam kolor tęczówek jak dziadek Alvaro, a babcia właśnie do tego miała największą słabość.
-Nie - odpowiedział Alvaro. On tam nie miał słabości do swoich oczu, a tym bardziej oczu Jean, która miała bursztynowe spojrzenie.
-Oj, Alvarito - szepnęła Reza i przytuliła się do jego ramienia. Zachichotałam i szturchnęłam Alexa, który patrzył na wszystko z zainteresowaniem. Z jego dziadkiem nigdy się nie dyskutowało.
-Nie - pokręcił głową Alvaro.
-A po co wam samochód? - babcia jak zwykle zadała pytanie w porę i w czas.
-Do jeżdżenia? - rozłożyła ręce Jean. - Postanowiliście zamieszkać na prywatnym osiedlu, gdzie nie ma nawet przystanków, a do metra jest ponad trzy kilosy. Jakoś musimy się dostać do miasta.
-Chcemy jechać do Valdebebas - westchnął Sebastian. Babcia bez słowa wyjęła z dziadkowej kieszeni kluczyki do terenowego BMW i podała Jean.
-Pa! - zawołali radośnie i tyle ich widzieliśmy.
-Rzucą: Valdebebas i już - fuknął dziadek i przymknął oczy, gdy usłyszał pisk opon. Jean lubiła ostrą jazdę.
-Oj, kochanie - pocałowała go w policzek. - Sebastian chyba zasłużył, co? W niedzielę zadebiutował w pierwszej drużynie.
-Zadebiutował, że w dniu meczu mówiłaś, że to jego prezent urodzinowy!
-Sam go sobie sprawił! - wzięła się pod boki. - Mówiłam ci, że się w to nie mieszałam!
-Mówiłaś - przytaknął i rzucił na talerz Daniego naleśnika. - Wierzę przecież - przyciągnął ją do siebie. - Wiem jak gra Sebastian i zdaję sobie sprawę z tego jaki jest w nim potencjał.
-Aż taki był dobry? - zainteresowałam się. Przez swój pobyt w Barcelonie przegapiłam debiut nowej gwiazdy w pierwszej drużynie.
-Zaliczył asystę - powiedziała z dumną babcia. - Roberto strzelił pięknego gola dzięki naszemu Sebastianowi.
-Dzięki niemu wygrali - dodał dziadek.
-Nieźle - pokiwałam głową.
-No, ale to nie powód, żeby dawać im samochód! - przypomniał sobie dziadek.
-Każdy powód jest dobry, żeby porozpieszczać wnuki - uśmiechnęła się.
-Trochę ich poganiają paparazzi, a nie was - odezwał się Dani.
-Właśnie! - klasnęła w dłonie babcia. - Zostaniecie u nas?
-Nie - wstałam. - Mam dom w Madrycie, zapomniałaś? - wyszczerzyłam się. - Alex? - wyciągnęłam rękę, którą chwycił. - Pa! - pomachałam wolną ręką i wyszliśmy.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
jdiqsohfohfofqhofqi uwielbiam aktorkę, która gra Veronice, ale nie lubię jej w tym opowiadaniu i nie wiem czemu O.o Mało mi Roberto, mało mi ... ale wiem, że ty taka kochana jesteś i będę go miała więcej młahahahahaha :D Dlatego grzecznie (tsaa ...) i cierpliwie (buahahahaha) poczekam :)
OdpowiedzUsuńCiekawa jestem, czy Roberto będzie chciał mieszać między Alexem i Remą, czy odpuści ;)
OdpowiedzUsuń