12. Alex Ramirez przechodzi do Realu Madryt!


Bomba wybuchła. Świat dowiedział się, że Alex przechodzi do Realu Madryt.
-Jak nastroje? - spytałam trenera pierwszej drużyny, gdy zawitałam na oficjalny trening na Bernabeu. Pierwszy trening z nowym nabytkiem Królewskich mogli obejrzeć wszyscy uczniowie i dziennikarze. Dla dzieciaków to była ogromna frajda, dla pismaków okazja do nowych bzdur wyssanych z palca.
-Piłkarze są go ciekawi - uśmiechnął się do mnie. - Hernandez, będzie dobrze.
-A Roberto? - mruknęłam.
-Jest wściekły - spojrzał na skraj boiska, gdzie podskakiwał Gonzalez i robił show dla dzieciaków. To co wyprawiał z piłką przechodziło ludzkie pojęcie.
-Przecież potrzebuje rywala na miejsce w jedenastce - włożyłam ręce do kiszeni bluzy.
-Nie potrzebuje i też o tym wiesz - szepnął i odszedł ode mnie.
Teraz to ja się zdenerwowałam. Roberto może i bił wszystkie rekordy, ale jest tylko człowiekiem! Kiedyś przyjdzie kres jego możliwości! Poza tym Alex też jest świetnym napastnikiem! Widziałam na własne oczy!
Nagle minęło mnie jakieś czarnowłose stworzenie i próbowało dostać się gdzieś na boisku.
-Ej! - złapałam przybysza za kaptur. - Dokąd się, smarkacz, wybiera? - spytałam małą dziewczynkę w sportowym mundurku mojej szkoły.
-Do brata! - odpowiedziała zadziornie.
-Nie ma brata, Vilma. Wracaj do swojej klasy - skierowałam ją w przeciwną stronę.
-Ale ja chcę do Roberto! - krzyknęła.
-Nie będę z tobą dyskutować, Gonzalez - warknęłam. - Boisko to nie miejsce dla dzieci! Do klasy! - powiedziałam stanowczo. Mruknęła coś pod nosem i poszła, a ja skierowałam się do Alexa, który stał z Danim i Sebastianem.



Vilma zacisnęła piąstki i usiadła na ławce trenerskiej, bo wbrew woli Remy nie udała się do swojej klasy.
-Słoneczko? - kucnęła przed nią śliczna dziewczyna o brązowych włosach i zielonych oczach. - Czemu siedzisz tu sama?
-Bo chcę do brata, a Rema każe mi iść do klasy! - syknęła. - Chciałam mu tylko powiedzieć "cześć".
-Rema, tak? - dziewczyna spojrzała za siebie. - Jestem Veronica - wyciągnęła rękę.
-Vilma - mała ją uścisnęła. - Ta sama literka! - ucieszyła się.
-Chodź do brata - wstała nie puszczając jej rączki. - Prowadź, ale szybko! - puściła jej oczko i Vilma z prędkością światła popędziła do Roberto.
-Vilmita! - zawołał na jej widok i kucnął, a ona rzuciła mu się na szyję. Na szczęście dziennikarze nie zostali jeszcze wpuszczeni na stadion, więc nie oślepił ich błysk fleszy.
-Rema mi nie pozwoliła do ciebie przyjść! - pożaliła się. - Ale Veronica mnie przyprowadziła! - Roberto uważnie spojrzał na dziewczynę. Jego brązowe spojrzenie czujnie patrzyło jej w oczy.
-Dziękuję - powiedział w końcu.
-Proszę - uśmiechnęła się delikatnie.
-Młoda! - krzyknęła Rema. - Miałaś iść do swojej klasy! Głucha byłaś?
-Uważaj sobie - Roberto puścił siostrę i się wyprostował. - Jak do psa to możesz zwracać się do swojego przydupasa, a nie mojej siostry - warknął.
-Nie mów tak do niej - Alex stanął za Remą.
-Jej miejsce jest z klasą! - wzięła się pod boki.
-Jesteś zastępcą prezesa, że rządzisz się na stadionie jakby był twój? Z Culesem u boku masz mniejsze prawa niż jakiś sezonowiec! - wypalił Roberto, a Remę przytkało.
-Chciała się przywitać, zaraz pójdzie - odezwała się Veronica. - Chyba stadion się od tego nie zawali?
-Ktoś pytał cię o zdanie? - fuknęła Rema odzyskując mowę.
-A jego? - Roberto odruchowo stanął obok Veronici. - Nie wiem co będziesz musiała zrobić, żeby zyskał przychylność Bernabeu. Może dziecko? - uśmiechnął się cynicznie.
-Nie twoja sprawa, Gonzalez - zacisnęła pięści.
-Moja siostra to tez nie twoja sprawa, Rema - odwrócił się na pięcie i zabrał siostrę, a za nimi poszła Veronica.
-Nie lubię jej - mruknęła Vilma, gdy usiadła na ławce trenerskiej.
-Nie musisz - pogłaskał ją po głowie.
-Paloma! - pomachała do koleżanki i odbiegła.
-Chyba trochę namieszałam przyprowadzając twoją siostrę - powiedziała Veronica.
-Dziękuję - uśmiechnął się delikatnie. - Najwyższy czas pokazać Remie, gdzie jej miejsce - usiadł na fotelach i poklepał miejsce obok siebie. Veronica na sekundę się zawahała, ale usiadła.
-Pochodzi z wpływowej rodziny, Real jest jakby jej - wzruszyła ramionami.
-Z wychowania jest w połowie Królewską. Reza Guttierez jest Los Blancos, ale Alvaro Vazquez to Los Rojiblancos, Atletico. Z urodzenia nie jest Królewską, bo Reza to jej przybrana babka. To ja jestem potomkiem Królewskich, a nie ona.
-Nie jesteś dla niej zbyt surowy?
-Nie - pochylił się do niej. - To moja była dziewczyna. Zostawiła mnie, pogodziłem się z tym, ale potem znalazła sobie Culesa i na domiar złego przeszedł dla niej do Realu.
-Samobójstwo! - sapnęła.
-Nawet ty to rozumiesz... - zerknął na nią uważnie. - Veronica?
-Jestem Ramosem, mam galaktyczność we krwi, nie? - przekręciła oczami. - Kochasz ją? - wypaliła. Westchnął ciężko i przetarł twarz.
-Zastanawiam się czy kiedykolwiek kochałem - mruknął.
-Lipa - zacmokała.
-No - przytaknął i pochylił się do niej. - Veronica?
-Tak? Powtarzasz moje imię jakbyś się zakochał - wypaliła, a po chwili zakryła usta dłonią. - Ups...
-Laska, wykończysz mnie - roześmiał się.
-Wiem - podskoczyła w miejscu i przysunęła się do niego bliżej. - A ja tam się cieszę, że nie kochasz Remy - szepnęła z błyskiem w oku.
-A czemu? - zaciekawił się.
-Bo tak - zerwała się z ławki, ale Roberto wykazał się doskonałym refleksem i złapał ją za rękę.
-Veronica? - stanął przed nią. Patrzyła na niego wystraszona, a potem pokręciła głową.
-Nic, nie mam szczęścia - wyswobodziła dłoń i odeszła.


Obserwowałam jak Roberto siada z Veronicą i z nią rozmawia. Nie wiedzieć czemu bardzo mnie to zdenerwowało.
Usiadłam na trybunach z Jean, bo zaczął się trening. Spodziewałam się, że będzie trudno z nowym zawodnikiem, ale to co widziałam przeszło jej najśmielsze oczekiwania.
Ćwiczenia były miłe i przyjemne. Pominę fakt, że Roberto zrobił dwa razy więcej niż reszta drużyny, a Sebastian półtora raza. Wpatruje się w Gonzaleza jak w obrazek, a nie mogę powiedzieć, że to źle.
Mini mecz był porażką. Roberto zrobił wszystko, żeby upokorzyć Alexa, chociaż grali w dwóch przeciwnych drużynach. Nie powiedział do niego nawet słowa, nie skrzywił się, nie mrugnął... Sprytnymi zagraniami, szybkimi podaniami, magicznymi dryblingami udowodnił, że jest sto razy lepszy od nowego nabytku Realu Madryt. Widział to też cały świat dzięki dziennikarzom.
-Do szatni! - zawołał trener, więc piłkarze zaczęli zwijać się do tunelu.
-Możesz go zabrać do Barcelony - szepnął Roberto, gdy nas mijał. - Tu nikt go nie potrzebuje.
-Kiedyś będziesz miał kontuzję i co wtedy? - warknęłam.
-Sebastian mnie zastąpi - odparował i zbiegł po schodach.
-Ma rację - pokiwała głową Jean. - Szkoli Sebastiana jak potrafi najlepiej.
-Dobij mnie - warknęłam.

11. Czułości w szkole!



Roberto z miną męczennika wszedł do gabinetu dyrektorki wcześniej wpuszczając Remę i Jean.
-Proszę - wskazała im fotele przed biurkiem. Dziewczyny usiadły, ale brunet stanął za krzesłem Remy. - Myślałam, że skończy się bieganie fotografów, którzy zechcą zrobić wam zdjęcia wszędzie gdzie się da - zerknęła na gazetę, która leżała na biurku. Była dosyć stara, mogła mieć z dwa miesiące. - Ale jak widzę cyrk zaczyna się od nowa! - rzuciła dzisiejszym wydaniem. - Gonzalez Alonso, gdzie byłeś przez ostatnie trzy tygodnie, że ani razu nie raczyłeś zjawić się na lekcjach?! - zaatakowała.
-Na Bali - odpowiedział spokojnie. - Pukałem murzynki aż kokosy z drzewa leciały.
-Vazquez Bartra? - warknęła kierując wzrok na Jean, nigdy nie operowała ich ksywkami używanymi przez cały świat. Wręcz przeciwnie, posługiwała się dwoma nazwiskami, żeby nikogo nie pomylić.
-Z Remą i Danim w Barcelonie.
-Dwa tygodnie, a gdzie umknął ci jeszcze jeden tydzień?
-Zrzucałam kokosy na Roberto, kiedy pukał murzynki - uśmiechnęła się słodko.
-Vazquez Canales? - westchnęła ciężko.
-W Valdebebas, nie chciało mi się chodzić do szkoły - odpowiedziała Rema i spojrzała jej wyzywająco w oczy.
-Słuchajcie - usiadła na swoim fotelu. - To ostatni tydzień i więcej się nie zobaczymy. Widzę was na każdej lekcji, każdym treningu i każdej przerwie. Nie obchodzi mnie, Gonzalez Alonso, jak bardzo będzie ci się chciało zwiać. Masz tu zostać!
-Pewnie - pokiwał głową. - Moje marzenie to spędzić tydzień w tej zatęchłej budzie. Zwariowałaś? - popukał się w czoło. - Wiesz kim jesteśmy i kim będziemy? W dupie mam twoją szkołę, chodzę tu bo muszę, bo tego wymaga ode mnie klub...
-Właśnie! - uśmiechnęła się z satysfakcją ignorując fakt, że właśnie ją obraził. - Klub wam każe. Wasze międzynarodowe kariery staną pod znakiem zapytania jeśli nie dostaniecie dyplomu ukończenia szkoły, a zapewniam was, że nie dostaniecie jak nie posłuchacie.
-Suka - warknął pod nosem Roberto.
-Zapomniałam dodać, że razem z Vazquez Canales będziesz witał gości na balu na zakończenie - dodała jadowicie.
-I co jeszcze? Mam pomachać sprzętem, żeby weselej było? - syknął.
-Ani się ważcie zrobić jakąś akcję - pogroziła im palcem. - Do końca balu będziecie uczniami tej szkoły czyli do końca balu mogę was jeszcze wywalić.
-Obóz będzie? - spytała Jean.
-Obóz? - zdziwiła się Rema.
-Nasz coroczny integracyjno-sportowy obóz Realu Madryt kiedy jedzie kto chce ze szkoły - wyjaśnił łaskawie Roberto. Zrobił to w miarę grzecznie, więc dyrektorka popatrzyła na niego zaskoczona. Był milszy dla Remy niż dla reszty, ale aż tak? - Tylko ty nigdy z nami nie jeździsz bo wolisz zwinąć dupę do Stanów i wpierdalać tam hamburgery - dodał, a dyrektorka pokręciła głową.
-Będzie - przerwała mu. - Zachowujcie cię - powtórzyła patrząc na Roberto i Jean. - Bo odbiorę wam funkcję opiekuna, a jak was wcześniej wywalę wcale nie pojedziecie na obóz, bo jadą tylko uczniowie.
-Dupę sobie tym podetrzyj - odpyskował. - Chcesz coś jeszcze czy możemy już iść,a  ty strzelisz sobie minetę? - Był wściekły i każdy to widział. Dyrektorka jednak osiągnęła cel. Posłuchają jej, bo może i wywalenia ze szkoły się nie obawiają, ale obóz to coś na co czekali z wytęsknieniem co roku.
-Proszę - wskazała drzwi.


Gdy wyszliśmy spojrzałam na Roberto jak na idiotę.
-Frajerze! - warknęłam. - Zachowuj się!
-Słuchaj - zbliżył swoją twarz do mojej. - Ani nie jesteś moją matką ani dziewczyną, więc mi nie mów co mam robić. Spierdalaj do babki i się jej wypłacz. Może w zamian dostaniesz coś fajnego? Powołanie do reprezentacji? Albo podwyżkę w klubie? Na pewno nie zawiedzie - puścił mi oczko i odszedł.
-Palant! - powiedziałam do Jean.
-Bo co? Powiedział ci prawdę? - szepnęła i poszła za nim.


Siedziałam na najnudniejszej lekcji matematyki w moim życiu. Obok mnie przysypiał Dani, a po przeciwnej stronie klasy w ostatniej ławce pod oknem siedziała Jean z Roberto. Patrząc na niego wiedziałam, że nie kocham go jak Alexa. Był dla mnie ważny, zrobiłabym dla niego wiele, ale nie chcę spędzić z nim życia. Egoista zapatrzony w siebie. Zawsze dostaje co chce, a czepia się mnie! Gdy ma kaprys bierze swój prywatny samolot i leci gdzie tylko mu się zamarzy. Kto go tam wie, czy faktycznie nie był w na Bali, kiedy my byliśmy w Barcelonie?
Poczułam jak telefon wibruje mi w kieszeni i szybko go wyjęłam.
"Podpisałem kontrakt!" głosiła wiadomość od Alexa. Uśmiechnęłam się radośnie i natknęłam się na lodowate oczy Roberto. W dłoni trzymał swoją komórkę i nie wyglądał na zachwyconego.
Nagle wstał i ruszył do drzwi. Biedna nauczycielka nie wiedziała co ze sobą począć.
-Roberto, pani dyrektor mówiła, że masz być na wszystkich lekcjach - wydukała, gdy chwytał już za klamkę.
-Ale nie będę, trudno najwyżej mnie wywali - rozłożył ręce i trzasnął za sobą drzwiami. Dani spojrzał na mnie niepewnie.
-Nie pójdę za nim - mruknęłam.
-Dowiedział się o Alexie - szepnął.
-Wiedział o nim wcześniej.
-On cię kocha.
-Dani, ale ja go nie kocham! - warknęłam.
-Gratuluję, Veronico! W końcu jakaś myśląca osoba w tej klasie! - krzyknęła nauczycielka. Wszyscy jak na komendę skierowaliśmy wzrok na tablicę przy której stała drobna brunetka.
-Kto to? - szepnęłam do Daniego.
-Veronica Ramos - odpowiedział mi siedzący z przodu Thomas. - Stryjeczna wnuczka naszego Sergio Ramosa.
-Od kiedy ona jest z nami w klasie? Pierwszy raz ją widzę - mruknęłam.
-Od trzech tygodni, czyli tyle ile was nie ma - uśmiechnął się. - Bardzo mądra. Ciągle ją chwalą.
-Co trenuje? - zainteresował się Dani nie spuszczając wzroku z dziewczyny.
-Nic.
-Jakieś dodatkowe zajęcia? - patrzyłam dokładnie tam, gdzie przyjaciel.
-Nie. Chce być architektem, a nie sportowcem. Powiedziała nam to wprost.
-Żartujesz - sapnęłam.
-Uczy się tu, bo ojciec jej kazał - pokiwał głową.
-Ej! - do klasy wpadł Roberto. - Negro, pokraku, trener z reprezentacji chce z tobą gadać i jest teraz na Bernabeu - zakomunikował.
-Której? - Jean wyskoczyła z ławki i popędziła do drzwi.
-21. Awansujesz aż o dwie repki, pajacu - odpowiedział i wyszli.
-Cholera! - mruknęłam.
-Reza cię wkręci - szepnął Dani i poklepał mnie po nodze.



Notka ze specjalną dedykacją dla Tyśki! ;*  
Hala Madrid!

10. Znowu razem?


Roberto siedział w kuchni i pił sok. W milczeniu przyglądał się porannemu wydaniu najbardziej poczytnego brukowca w Madrycie. Okładka krzyczała, że znów jest razem z Remą i dodane było wczorajsze zdjęcie jak wychodzili z Valdebebas. Obskoczyli ich dziennikarze i fani. Był w trakcie podpisywania koszulki, a Rema jak to Rema, stała i cieszyła się do obiektywu. Potem wsiedli do jednego samochodu i odjechali. Afera gotowa.
-Nie medytuj tak nad tym - powiedziała Julia, która w ich domu pełniła wiele funkcji. Była niańką, kamerdynerem, sekretarką... Generalnie zarządzała wszystkim i wiedziała o wszystkim.
-Co myślisz? - pokazał jej gazetę.
-Walcz, kochanie - pogłaskała go po włosach. - Ten barcelończyk nie ma z tobą szans.
-Cześć! - Do kuchni wbiegła jego sześcioletnia siostra Vilma i od razu wskoczyła mu na kolana. Ucałował ją w czoło i posadził na krześle obok. Julia zakręciła się błyskawicznie i podała jej miskę płatków i sok pomarańczowy. - Przyjedziesz dziś po mnie? - spytała.
-Pedro odbierze cię ze szkoły, Roberto ma po lekcjach sesje - odpowiedziała jej Julia zaglądając do swojego notatnika, gdzie zapewne miała odnotowane, że kierowca zabiera młodą pannę Gonzalez.
-Vilmita! - zawołała Manulela, ich sprzątaczka, gdy weszła do kuchni. - A kto nie umył dziś zębów?
-Roberto! - odpowiedziała mała.
-Jedz i idziemy do łazienki - puściła jej oczko i zajęła się wyjmowaniem naczyń ze zmywarki.
-Julia? - Roberto wstał i pochylił się do niskiej kobiety, która mogłaby być jego babką. - Rodzice? - szepnął.
-Według grafiku jutro powinni pojawić się w domu na dwa dni - spojrzała na swoje notatki. - Masz coś do nich?
-Nic, oprócz tego, że to moi starzy, a widuję ich rzadziej niż dziadków, którzy oficjalnie mieszkają w Katarze - warknął. - Widzimy się potem, maleńka - pocałował siostrę we włosy i wyszedł.
-Roberto! - Julia wyszła za nim do holu.
-Tak? - okręcił się na pięcie.
-Pracują, wiesz - powiedziała łagodnie.
-Wiem - pokiwał głową. - Nie chodzi o mnie, Julia. Przyzwyczaiłem się, wali mnie to czy są czy ich nie ma. Tylko wyjaśnij mi po co robili Vilmę jak traktują ją gorzej ode mnie. To - rozłożył ręce wskazując na ogromny hol, marmurowe schody, posadzki, wielki kryształowy żyrandol i wiszące na ścianach obrazy warte miliardy. - Jebie mnie to, Julia.
-Roberto - podeszła do niego i podała mu jakąś kartkę. Westchnął i ją wziął. Wraz z czytanymi zdaniami jego oczy z gniewu robiły się ciemniejsze.
-Nie ma opcji - warknął. - Nie zgadzam się! - wrzasnął i wyszedł.
Jego rodzice, odkąd pamiętał, pracowali na całym świecie. Częściej byli w rozjazdach niż domu. Gdy był mały było mu przykro, że z innymi dziećmi rodzice spędzają tyle czasu, a on go spędza z Julią albo wujkami czy ciociami, którzy akurat byli w Madrycie. Z biegiem lat zaakceptował to co się dzieje. Mało rodziców, ogromne zasoby pieniężne. Im częściej go zawodzili tym większe sumy przelewali na konto. Grać zaczął, żeby im zaimponować, potem chodziło raczej o zabicie czasu. Trenował non stop. Nauka go nie pociągała, a wysiłek fizyczny sprawiał, że nie myślał. Gdy urodziła się Vilma myślał, że coś się zmieni, ale się rozczarował. Rodzice ją odchowali (wożąc po całym świecie do drugiego roku życia), a potem zostawili pod opieką Julii. Teraz udają, że mieszkają w Madrycie, a jedynie pracują w Zjednoczonych Emiratach Arabskich.
Roberto nie czuł się osamotniony. Remy rodzice byli w Stanach, a zajmowali się nią zapracowani dziadkowie. Matka Jean jako aktorka też więcej czasu spędzała na planach zdjęciowych niż w domu. Gdyby przyjrzeć się jego klasie ze szkoły to wszyscy mieli podobną sytuację jak on. Rodzice pracują, dzieci dostają dużo kasy, żeby starzy nie mieli aż takich wyrzutów sumienia. Wiedział, że ma szczęście w nieszczęściu, bo wielu jego kolegów z dzielnicy chodziło do szkół z internatem. Przez to, że grał w piłkę w Realu rodzice nie mogli go tak załatwić. Jego nie, ale Vilmę tak!


Zeszłam do kuchni i usiadłam przy stole. Wstałam dziś wcześniej, bo musiałam jechać do dziadków. Zostały tam wszystkie moje zeszyty, książki i mundurek. Tak, miałam szczęście chodzić jeszcze przez tydzień do szkoły. Niestety moja szkoła wymagała od nas mundurku. Stroju sportowego sygnowanego herbem szkoły i Realu Madryt, oraz stroju eleganckiego sygnowanego tym samym.
-Cóż za uśmiech - Alex rzucił mi gazetę i podał kubek kawy. Nie rozmawiałam z nim o tym co powiedział mi Roberto. W końcu komu ufam? Byłemu chłopakowi czy mężowi?
-Co? - zdziwiłam się i spojrzałam na prasę. - Przestań, to najgorszy szmatławiec w mieście - przewróciłam oczami i sięgnęłam po telefon. - Poza tym Roberto to mój kumpel...
-Były chłopak - warknął.
-Były - przytaknęłam. - Chcą przeprowadzić z nami wywiad - uśmiechnęłam się. - Roberitio mówi, że będzie jazda - zaśmiałam się.
-Czy on tez nie może spać? - syknął.
-Zaraz po mnie przyjedzie - zerknęłam na zegarek. - Dyrektorka coś od nas chce... Jean ciągle śpi - mruczałam cały czas operując telefonem.
-Zjemy dziś razem obiad? - usiadł obok mnie i cmoknął mnie w policzek.
-Pewnie... - zamyśliłam się zastanawiając się co napisać Daniemu, bo pytał mnie o jakieś korki, których chyba nie mam. - W południe mamy trening na Valdebebas, więc spotkamy się na stołówce. Kurczę - wybrałam numer Roberto i czekałam aż łaskawie odbierze.
~Tak? - usłyszałam jego głos.
-Czekam na ciebie, ale rusz się, bo się spóźnimy. Nie wiem, gdzie zostawiłam spódnicę, a druga się chyba porwała jak Aveiro chciał mnie zamknąć w składziku na Bernabeu... - zadumałam się.
~Mam ją, królewno - zaśmiał się.
-Ciekawe rzeczy, Gonzalez, ciekawe - zachichotałam i wstałam. - Słuchaj, dyrektorka chce nas widzieć.
~Wiem, Julia wcisnęła mi przed wyjściem listę z tym co kto ode mnie chce i co mam załatwić - westchnął.
-Julita i jej boskie listy. Coś ciekawego?
~Mizianie z tobą w szkolnej łazience - zamruczał. - A, nie... Sorki, to nie z tobą.
-Opanuj się, pacanie - zaśmiałam się. - Daleko jesteś?
~Za rogiem. Mieszkasz z nim, że mam przyjechać pod chatę twoich starych czy rodziciele się zjawili?
-Nic nie wiedzą, więc to pierwsze - posłałam Alexowi całusa w powietrzu i wyszłam.
-Zrobił ci dobrze? - powitał mnie młody Gonzalez, gdy wsiadłam do jego wypasionego Mercedesa.
-Wal się - warknęłam.
-Wiesz - ruszył w kierunku domu Jean. - Wali to mnie on. Zwisa mi i powiewa. Może będę o ciebie walczył, a może nie? Zobaczymy co będzie mnie akurat bawić.
-Cześć, Roberto - do samochodu władowała się Jean. - Was też dyrka wzywała?
-Też - pokiwałam głową, ale nie odezwałam się więcej.





Lubię Roberto ;)

9. Prezentacja rodzinie czy zmiana barw?



Jean związała włosy w kucyk i podskoczyła kilka razy w miejscu. Jak zwykle przyszła godzinę przed treningiem, żeby poćwiczyć indywidualnie... z Sebastianem.
Młodszy Vazquez kończył wiązać korki i zerknął na siostrę. Oboje mieli na sobie czarne, treningowe stroje Realu Madryt. Ich osobiste treningi stały się już ich tradycją. Ćwiczyli razem od dobrych kilku lat i dzięki temu dogadywali się bez słów.
Sebastian kopnął kilka razy piłkę do Jean i nagle zatrzymał ją przy nodze.
-Widzę, mów - mruknął i jego błękitne oczy uważnie spoglądały na dziewczynę.
-Co myślisz o tym ślubie? - szepnęła.
-Porażka - wzruszył ramionami. - Rema nie jest babcią i nigdy nie będzie chociażby nie wiem jak chciała.
-Jak Dani w Barcelonie protestował przeciwko ślubowi to się nic nie odezwałam... - zrobiła skłon. - To przecież nie moja sprawa. Może Rema myśli inaczej niż my? My mamy przy sobie rodziców, którzy traktują nas jak dzieci, a dziadkowie inaczej podchodzą do Remy?
-Przestań pierdolić takie gówna! - zdenerwował się. - Rema jest wpatrzona w babcię jak w obrazek i to jest jej błąd! - zaczął podbijać piłkę. - Skoro tak kocha Ramireza to mogła poczekać z tym ślubem.
-Tylko, że nie chciała - wzruszyła ramionami.
-Może go sobie kochać i co tam tylko chce, ale dla mnie to zawsze będzie Cules - warknął. - Powiedźmy sobie to raz na zawsze, Jean - spojrzał na nią. - Dla ciebie też.
-Lubię go...
-Ale cie nie porywa, Negro. Mnie też nie. Ot, barcelońska przybłęda i już.
-Ma grać w Realu - szepnęła, a Sebastian zamarł.
-Kurwa, może jeszcze ze mną w drużynie! - wściekł się.
-Nie bulwersuj się tak, młody - mruknęła. - Nie jesteś na stałe w pierwszej drużynie i ciągle będziesz wracał do Castilli.
-Jebany Cules - zacisnął usta.
-Widziałeś barcelońskiego szmatławca? - mruknęła.
-Widziałem - sapnął. - Tak sobie gdybają, a nawet nie wiedzą ile w tym gównie jest prawdy! Rema chce być babcią, ale zapomniała o jednym.
-Czym?
-Kim. Roberto - uśmiechnął się delikatnie. - Babcia całe życie kocha jednego faceta, a Rema? Przez półtora roku dla zabawy była z Roberto?
-Mówiła, że go kocha... - Jean w skupieniu patrzyła na Sebastiana.
-Jak dla mnie to nasza siostrzyczka właśnie zrobiła największy błąd swojego życia. Pożarła się z Gonzalezem, rozstali się, niby o sobie zapomnieli, w jej durnym łbie utworzyła się myśl, że nic dla niej nie znaczy, pojechaliście do Barcelony, spotkała tam Ramieza i nagle stwierdziła, że to facet dla niej! - pstryknął palcami.
-Chcesz mi powiedzieć, że Rema wcale nie kocha Alexa?
-Rema kocha tego Alexa, którego znała podczas wakacji, mała. Nie wie jaki jest w czasie innych pór roku. A Roberto? Znamy się od dziecka, chyba żadne z nas tak dobrze nie zna Remy jak on.
-Sebastian, Rema jest żoną Alexa, a Roberto to jej były. Tyle - rozłożyła ręce.
-Żebyś się jeszcze nie zdziwiła.
-A niby legenda babci, że Los Blancos kocha tylko raz?
-A co jak Los Blancos pokochało już Los Blancos, ale wmawia sobie, że jednak Cules jest ważniejszy?
-VAZQUEZ! NEGRO! ALBO TRENUJECIE ALBO WON! - wydarł się Enzo Zidane, trener pierwszego zespołu, który zawsze z uwagą śledził ich poczynania o ile czas mu na to pozwalał.
-Zostawmy to. To nie nasz interes - mruknęła Jean.
-Podanie z lewej! - krzyknął Sebastian i zaczęli grę.


Mając przy sobie Alexa byłam szczęśliwa. Właśnie spoglądałam jak mój mąż robi mi kawę.
-Proszę - podał mi kubek z parującą cieczą. - Śliczna jesteś - pocałował mnie w usta. - Jedziemy dziś na Bernabeu?
-Tak - pokiwałam głową i zerknęłam na swój telefon. - Jesteś najpierw umówiony w Valdebebas na badania lekarskie, a wieczorem na stadion. Załatwimy formalności i będziesz moim Królewskim - uśmiechnęłam się szeroko.
-Pojedziesz ze mną?
-Nie mogę - zerknęłam na zegarek. - Za godzinę mam trening. Jean z Sebastianem pewnie już ćwiczą.
-Bez ciebie? - poruszył zabawnie brwiami.
-Ramirez - syknęłam i wstałam. - Widzimy się w Valdebenas. Może urwę się z treningu i pogadamy. Mój mężu - pogłaskałam go po policzku.
-Kocham cię, wiesz? - wpił się w moje usta.
-Wiem - puściłam mu oczko i wyszłam.


Trening minął mi błyskawicznie.
-Hernandez, Negro, Gonzalez i Vazquez. Dwa na dwa. Migiem - Enzo Zidane zagwizdał w swój gwizdek. Popatrzyłam zdumiona na Jean, ale na nasze boisko właśnie wpadał roześmiany Sebastian (który od swojego debiutu trenuje jedynie z pierwszą drużyną), a tuż za nim szedł Roberto Gonzalez. Nasz klasowy kolega, wnuk legendarnego Raula i nie mniej sławnego Xabiego Alonso... Tak przypadkiem mój były chłopak. Udowadniałam sobie i światu, że oprócz Alexa jeszcze ktoś może być dla mnie ważny.
-Hej, Negro, Rema - uśmiechnął się delikatnie Roberto, a moje serce niespodziewanie przyśpieszyło.
-Hej - odpowiedziałam i podeszłam do Enzo. - Jakie składy?
-Ty z Roberto, Jean z Sebastianem - klasnął w dłonie.
-Czemu? - wzięłam się pod boki.
-Bo tak, Hernandez. Jakiś problem? - popatrzył na mnie uważnie.
-Żadnego, pełna profeska - burknęłam.
Rozegraliśmy niemal idealny mini meczyk. Pomimo tego, że rozstałam się z Gonzalezem na boisku nadal byliśmy jednym ciałem i jedną duszą. Nie musiałam mówić, on wiedział co chcę zrobić.
-Jak Ramirez? - spytał trener, gdy sprzątaliśmy piłki.
-Spoko. Podpisuje umowę. Jak jego badania? - zainteresowałam się.
-Dobrze - pokiwał głową.
-A moje sprawozdania?
-Perfekcyjne - uśmiechnął się. - Mam nadzieję, że trener Barcy za dużo się od ciebie nie nauczył.
-Nigdy! - zaśmiałam się.
-Przywiozłaś tylko Culesa z wojaży. I po co on nam? - spytał Roberto. Krew mnie zalała. Na szczęście Jean odeszła kłócąc się z Sebastianem, a Enzo poszedł za nimi. Zostaliśmy sami.
-Żebyś miał w końcu konkurencję, Gonzalez. Może i masz instynkt, ale nie jesteś swoimi dziadkami! - warknęłam.
-Wiesz, że jestem lepszy niż Raul i Xabi - założył ręce na piersi. - A Ramirez?
-Nie interesuj się Ramirezem!
-Mam nadzieję, że nie wdał się w swojego dziadka, bo marny nasz los - odparował.
-Jest całkiem inny niż myślisz! - fuknęłam i stanęłam naprzeciwko niego. Ciemne oczy, prawie czarne, kasztanowe włosy i ironiczny uśmiech. Cały Roberto!
-A jaki ma być, mała? Tak okręcił cię sobie wokół palca, że nawet nie widzisz co robisz - szepnął i zbliżył się jeszcze bardziej. Patrzyłam mu odważnie w oczy i czułam jego oddech na swojej twarzy. Coca-cola, nawet na treningu to żłopie! Jednak nic co sobie wmawiałam nie sprawiło, że moje biedne serce przestało łomotać jak szalone, w brzuchu... Proszę, nie!
-Doskonale wiem co robię, a tobie nic do tego! Moje życie, moja sprawa! - wkurzyłam się.
-Rema - popatrzył na mnie poważnie. - Cules, który przechodzi do Realu Madryt to samobójca. Doskonale to wiesz. Ramirez nie jest ani tak dobry, ani go z Barcy nie wyganiają. Ktoś kto decyduje się na taki krok chce kariery, skarbie. Jednak musi sobie zyskać przychylność Bernabeu. A jak może sobie je zyskać? Proste - pstryknął palcami. - Podbijając serce kogoś kto jest kochany przez kibiców... - urwał, a gdy się nie odezwałam westchnął i pokręcił głową. - Dalej nie łapiesz? Szukałaś w Barcelonie karierowicza, który chciał uciekać. Nie tylko go przywiozłaś, ale rozpętałaś skandal, gdzie wszyscy wiedzą, że znowu jesteście razem.
-Chcesz mi powiedzieć, że... - słowa uwięzły mi w gardle.
-Tak, właśnie to. Twój kochany Alex cię wykorzystuje, Remi. Kibice cię kochają za babkę, za to skąd pochodzisz, za to jak grasz i dzięki temu co robisz dla klubu, za mnie, królewno. Byliśmy marzeniem każdego kibica. Idealny Los Blancos i idealna Los Blancos. Czegoś takiego jeszcze Królewscy nie widzieli i my kreowaliśmy ich wyobrażenia. Ramirez wchodzi w to wszystko z buciorami i ufa, że wyciągniesz go z bagna, bo jesteś Remą Hernandez!
-O, Boże - nieświadomie oparłam rękę na jego piersi. - To nie może być prawda! - wyszeptałam i wtuliłam twarz w jego szyję.
-Mała, nic nie jest jeszcze stracone. Bernabeu go wygwiżdże, złamie się pod presją i w zimie go opchnął - pocałował mnie we włosy.
-Muszę z nim pogadać! - zdecydowałam błyskawicznie. - Wykastruję go widelcem jak to prawda!
-Rema - złapał mnie za rękę, gdy chciałam już odejść. - Rema - uważnie spojrzał mi w oczy.
-Czego? - fuknęłam.
-Hernandez - warknął i ujął moją twarz w dłonie zmuszając mnie do patrzenia wprost w jego czekoladowe tęczówki. - Co zrobiłaś? - wyszeptał. Był to taki szept, że po plecach przeszedł mi dreszcz. Pełen strachu, obawy, a jednocześnie wściekły.
-Nic - mruknęłam.
-Remi - zbliżył swoją twarz do mojej. - Byłem głupi i zapatrzony w siebie... - urwał i oparł swoim czołem o moje. Dłonie opuścił wzdłuż ciała i westchnął. - Jestem głupi i zapatrzony w siebie - poprawił się. - Tylko przy tobie jest mi łatwiej być dobrym.
-Robertito - pogłaskałam go pod brodą. - Zawsze będę z tobą.
-Puszczając się z Ramirezem? - odpalił. Uniosłam dłoń z zamiarem strzelenia go z liścia, ale ją złapał.
-Zostaw mnie! - chciałam się wyrwać.
-To nie jest koleś dla ciebie i dobrze to wiesz. Alex Ramirez, z którym doskonale bawiłaś się w każde wakacje to nie jest już ten sam chłopak, Remi! - powiedział poważnie i objął mnie rękami w pasie. Swoje dłonie położyłam na jego torsie. - Przepraszam - spuścił głowę.
-Jakbym cie nie znała to może bym się ciebie przestraszyła, ale Robertito... - urwałam.
-Zależy mi na tobie, Rema - wyprostował się. Wyglądał dostojnie i godnie. Był potomkiem wybitnych Los Blancos i widać to było w każdym jego ruchu. - Jestem z tobą więcej dni niż ty widziałaś się z Ramirezem. I co?

-Czasem traktujesz mnie jak szmatę i tym chcesz udowodnić mi, że ci zależy? - burknęłam.
-Wiesz, że się staram...
-Może kiedyś jakaś dziewczyna sprawi, że będziesz potrafił opanować jęzor, ale to nie jestem ja. Odwieziesz mnie do domu?
-Tak - pokiwał głowa, ale nie powiedział nic więcej. Wiedział, że mam rację.

8. Realowo-barcelońska miłość!


Roberto z miną męczennika wszedł do szkoły. Za nim jak cień sunął się Sebastian Vazquez.
-Godzina i spierdalam. Trenerowi powiem, że byłem i nie skłamię - powiedział do kumpla.
-Zostały dwa tygodnie do końca roku, a cisną nas jakby chodziło o kilka miesięcy! - jęknął.
-Kto to? - Roberto zatrzymał się gwałtownie, a Sebastian nie zareagował i wpadł na jego plecy. Młody Gonzalez przekręcił oczami, ale powstrzymał się od komentarza. Sebastian wrócił z Barcelony jakiś bez humoru, więc już go nie chciał dobijać.
-Kto? - zaciekawił się Vazquez.
-Tam - wskazał dyskretnie wejście do klasy, gdzie za chwile miał mieć angielski.
-Nie wiem - wzruszył ramionami. - Ładna - pochwalił.
-Ładna - zgodził się Roberto i podszedł do klasowego kolegi. - Cześć, Lucas - uścisnęli sobie dłonie.
-Dawno cię tu nie było - zaśmiał się blondyn. - Co tam?
-Powoli. Treningi, mecze, treningi. Jednostajny rytm. - Mówił do kumpla, ale nie odrywał wzroku od dziewczyny. Nigdy nie zdradził Remy, nawet jak oficjalnie byli w separacji. Wiedział, że do niego wróci, bo zawsze wracała, ale coraz bardziej go to irytowało. Nie mógł jej nic powiedzieć, bo rzuciła się jakby zabił jej kota gazetą. Kochał ją, ale może czas skończyć ten chory związek.
-Veronica Ramos - pospieszył z wyjaśnieniem Lucas.
-Co takiego? - dziewczyna spojrzała na nich przenikliwie swoimi zielonymi oczami.
-Cześć - przywitał się Roberto i mimowolnie uśmiechnął.
-Hej - cmoknęła go w oba policzki. - Powinnam teraz piszczeć, wzdychać i dostawać orgazmu, bo sam Roberto Gonzalez, niekwestionowana gwiazda Realu Madryt, się do mnie szczerzy? - powiedziała mu do ucha. To wywołało jeszcze szerszy uśmiech na jego ustach.
-Tak, a ja powinienem złożyć ci autograf na dekolcie i wykorzystać w kiblu - odpowiedział w tym samym tonie.
-Już się nie mogę doczekać - puściła mu oczko. - Ale raczej twoja dziewczyna się zdenerwuje - zrobiła smutną minkę.
-Nie mam dziewczyny - weszli do klasy. Veronica zajęła przedostatnią ławkę w środkowym rzędzie, a Roberto bezceremonialnie wywalił kolegę siadającego na miejsce obok i sam usiadł.
-Racja, jest zajęta w Barcelonie swoim byłym - pokiwała głową.
-Z innej beczki - zmienił szybko temat, bo akurat o Remie nie chciał gadać. - Od dawna chodzisz tu do szkoły?
-Od całych dwóch tygodni, ale widzę cię pierwszy raz, przystojniaku - oparła głowę na dłoniach. - Tak jesteś zajęty trenowaniem?
-Nie chce mi się tu przychodzić - powiedział zgodnie z prawdą. - Wolę dłużej pospać.
-Zazdroszczę - westchnęła.
-Gonzalez! Jak cię nie ma to w klasie panuje cisza i spokój, a gdy tylko się zjawiasz od razu robisz zamieszanie! I czemu usiadłeś z Veronicą?! Nie musisz jej od razu sprowadzać na złą drogę.
-Kto tu kogo sprowadzi to się jeszcze okaże - odparowała dziewczyna z diabelskim błyskiem w oku. Roberto roześmiał się wesoło.
-Lubię cię, Ramos - pokiwał głową.
-Wzajemnie, Gonzalez - zrobiła słodką minę. - Jak rozbawisz mnie jeszcze kilka razy zrobię za ciebie zadania z matmy.
-Bogu! - złapał ją za ręce i zaczął całować.
-Gonzalez! Uspokój się! - zawyła nauczycielka.


Z mężem czy nie, moje życie niewiele się zmieniło. Nadal ganiali mnie paparazzi, Real mnie zatrudniał, a ja musiałam chodzić na treningi Barcy i pisać sprawozdania.
Zamieszkałam z Alexem i czułam jak szczęście rozpiera mnie od środka.
Dani dostawał spazmów na widok każdej gazety z moim zdjęciami, ale miałam to gdzieś. Liczył się tylko Alex, to on sprawiał, że chciało mi się żyć i dawał mi siłę do walki. Bo zdecydowałam, że ukochanego Realu bez walki nie oddam... Że nigdy nie oddam.


Dani kręcił się po salonie i bardzo nie wiedział co ze sobą zrobić. Jean oglądała zdjęcia, które zostały opublikowane w ostatniej gazecie, a ja siedziałam przed komputerem i sprawdzałam pocztę.
-Wiesz,  że rozpętałaś burzę? - odezwał się w końcu Villa.
-Wiesz, że mam to w dupie? - syknęłam.
-Zabukowałaś bilety? - ziewnęła Jean.
-Tak, cztery na jutro. - odpowiedziałam. Dani drgnął gwałtownie.
-Cztery? - powtórzył.
-Remę znowu liczy się podwójnie - Jean popatrzyła na niego z niedowierzaniem. Dani wytrzeszczył oczy i spojrzał na mój brzuch. - Ty debilu! - rzuciła w niego poduszką. - Chodzi mi o Alexa - przewróciła oczami.
-Aaa... - powietrze z niego zeszło.
-Cześć! - do salonu wpadł Alex. Cmoknął mnie w usta i spojrzał zadowolony na moich przyjaciół. - Dostałem wolne! Miesiąc! - zatarł ręce.
-Cudownie! - ucieszyłam się. - Oddałam dziś ostatni raport.
-Idziemy się spakować! - Jean zerwała się na równe nogi i pociągnęła za sobą Daniego. - Do jutra! - dodała i wyszli.
-Rema - Alex podszedł i chwycił mnie za dłonie.
-Tak? - uśmiechnęłam się. Wziął mnie na ręce i zaniósł do sypialni.
-Myślałem o tym i chcę zmienić klub - spoważniał.
-Tak? - objęłam go ramionami za szyję.
-Tak. Przejdę do Realu - powiedział pewnie.
-Co? - szepnęłam zaskoczona.
-Twoja babcia zrezygnowała częściowo z Realu dla twojego dziadka. U nas może być odwrotnie...
-Chcesz zakończyć decyzje swojego dziadka w ten sposób? - domyśliłam się. - Decydował za ciebie w tak wielu sprawach i teraz ma być koniec?
-Tak - pokiwał głową. - Barca to jego zachcianka.
-A Real to twoja?
-Real to część ciebie, a ja chcę być częścią swojego życia. Mój agent wczoraj mi powiedział, że Real jest zainteresowany kupnem.
-Szukamy napastnika - przyznałam. - Jutro pójdziemy do klubu i pogadam z kim trzeba - pocałowałam go czule. - Ciszę się - uśmiechnęłam się.


Wieczorem, gdy Alex wybył do kolegów ja sięgnęłam po telefon i zadzwoniłam do osoby, którą kochałam nad życie i której rady nigdy mnie nie zawiodły.
~Cześć, maluchu! - odezwał się dziadek Alvaro.
-Hej - uśmiechnęłam się.
~Co słychać u świeżo upieczonej panny młodej?
-Co czułeś, gdy byłeś na moim miejscu? - położyłam się wygodnie na łóżku.
~Skarbie, ja bardziej byłem na miejscu Alexa niż twoim.

-Alex chce zmienić barwy.
~To dobrze, prawda? Wiesz, zaraz po ślubie też mogłem odejść z Espanyolu, ale nie chciałem. Balem się Madrytu, Królewskich i tego, że Reza przepadnie. Od lat muszę ją pilnować, trzymać jej realowość na wodzy. Jest uzależniona od tego klubu, jak alkoholik od alkoholu. Z tą różnicą, że Reza bez Realu umrze, musi być jego częścią. Reza nauczyła też tego każdego, kto tylko dał się nauczyć. Niestety wnuki to dosyć podatny grunt.
-Myślisz, że mam tak samo?
~Nie wiem, skarbie. Wiem, że bycie z Alexem to nie zabawa. Zdecydowałaś się na ślub, na związek na całe życie. Kotku, to ciągłe kompromisy, walka o drugą osobę. Nie wiesz jak chwilami było mi ciężko, ale Reza sprawia, że żyję. Dała mi miłość, rodzinę, wnuki, szczęście... Wszystko. Mieliśmy gorsze i lepsze dni, ale sztuką jest ze wszystkiego wyjść obronną ręką. Malutka, jeśli czujesz, że to TEN to dasz radę!
-Dam - pokiwałam głową. - Jutro stawię czoła zarządowi i Alex będzie ze mną.
~Trzymam kciuki, skarbie.

Madryt jak zawsze powitał mnie pięknym słońcem. Dani mruczał coś wielce niezadowolony, a Jean zaraz po wylądowaniu się ulotniła.
W sumie dzięki temu uniknęła chmary dziennikarzy, która nas otoczyła. Jakbym nie miała okularów przeciwsłonecznych to pewnie bym oślepła. Ich obecność była męcząca, ale przywykłam.
Pojechaliśmy do domu dziadków, gdzie oprócz dziadków był jeszcze Sebastian i opychał się naleśnikami.
-Głodni? - uśmiechnął się dziadek i zamachał patelnią.
-Pewnie! - oczy Daniego zalśniły i chciał podebrać trochę z sebastianowego talerza, ale waleczny, młody Vazquez bez ceregieli wbił mu widelec w palce. - AŁA! - zawył Dani i przycisnął dłoń do piersi. Z placów sączyła się czerwona krew.
-Dobrze, że nie w moje jedzonko - stwierdził zadowolony Sebastian i wziął sobie nowy widelec.
-Przestańcie - mruknęła babcia Reza i szybko opatrzyła poszkodowanego Villę. - A ty to się wczoraj urodziłeś? - fuknęła na niego. - Nie wiesz, że nie wolno im nic podprowadzać sprzed nosów?
-Zapomniałem się - skrzywił się.
-Wyjazdy nie służą ci na mózg - stwierdziła Jean, która właśnie weszła do domu i bez problemu urwała sobie kawałek naleśnika z talerza Sebastiana. Młody syknął coś pod nosem, ale widelca nie zatopił w jej paluszkach.
-Ale...? - zająknął się Dani.
-Przestań - przekręciłam oczami Reza. - Nie masz w nazwisku Vazquez to i jeść nie możesz jak oni.
-Jean? - Sebastian zjadł wszystko i wstał.
-Dziadku, możemy twój samochód? - spytała i uśmiechnęła się uroczo. Niebieskie oczy Sebastiana słodko spoglądały na babcię. Doskonale wiedział, że ma taki sam kolor tęczówek jak dziadek Alvaro, a babcia właśnie do tego miała największą słabość.
-Nie - odpowiedział Alvaro. On tam nie miał słabości do swoich oczu, a tym bardziej oczu Jean, która miała bursztynowe spojrzenie.
-Oj, Alvarito - szepnęła Reza i przytuliła się do jego ramienia. Zachichotałam i szturchnęłam Alexa, który patrzył na wszystko z zainteresowaniem. Z jego dziadkiem nigdy się nie dyskutowało.
-Nie - pokręcił głową Alvaro.
-A po co wam samochód? - babcia jak zwykle zadała pytanie w porę i w czas.
-Do jeżdżenia? - rozłożyła ręce Jean. - Postanowiliście zamieszkać na prywatnym osiedlu, gdzie nie ma nawet przystanków, a do metra jest ponad trzy kilosy. Jakoś musimy się dostać do miasta.
-Chcemy jechać do Valdebebas - westchnął Sebastian. Babcia bez słowa wyjęła z dziadkowej kieszeni kluczyki do terenowego BMW i podała Jean.
-Pa! - zawołali radośnie i tyle ich widzieliśmy.
-Rzucą: Valdebebas i już - fuknął dziadek i przymknął oczy, gdy usłyszał pisk opon. Jean lubiła ostrą jazdę.
-Oj, kochanie - pocałowała go w policzek. - Sebastian chyba zasłużył, co? W niedzielę zadebiutował w pierwszej drużynie.
-Zadebiutował, że w dniu meczu mówiłaś, że to jego prezent urodzinowy!
-Sam go sobie sprawił! - wzięła się pod boki. - Mówiłam ci, że się w to nie mieszałam!
-Mówiłaś - przytaknął i rzucił na talerz Daniego naleśnika. - Wierzę przecież - przyciągnął ją do siebie. - Wiem jak gra Sebastian i zdaję sobie sprawę z tego jaki jest w nim potencjał.
-Aż taki był dobry? - zainteresowałam się. Przez swój pobyt w Barcelonie przegapiłam debiut nowej gwiazdy w pierwszej drużynie.
-Zaliczył asystę - powiedziała z dumną babcia. - Roberto strzelił pięknego gola dzięki naszemu Sebastianowi.
-Dzięki niemu wygrali - dodał dziadek.
-Nieźle - pokiwałam głową.
-No, ale to nie powód, żeby dawać im samochód! - przypomniał sobie dziadek.
-Każdy powód jest dobry, żeby porozpieszczać wnuki - uśmiechnęła się.
-Trochę ich poganiają paparazzi, a nie was - odezwał się Dani.
-Właśnie! - klasnęła w dłonie babcia. - Zostaniecie u nas?
-Nie - wstałam. - Mam dom w Madrycie, zapomniałaś? - wyszczerzyłam się. - Alex? - wyciągnęłam rękę, którą chwycił. - Pa! - pomachałam wolną ręką i wyszliśmy.

7. Nie jesteśmy razem!


Obudziłam się w ciepłych i bezpiecznych ramionach Alexa. Najpierw otworzyłam jedno oko, a po chwili drugie. Brunet spał i wyglądał tak bezbronnie i niewinnie.
Nagle usłyszałam jak dzwoni mój telefon. Sięgnęłam ręką na stolik i odebrałam.
-Rema Hernandez, słucham? - szepnęłam.
~Zarząd uwierzył. Na razie masz spokój - powiedziała babcia Reza.
-Co? Czemu ty do mnie dzwonisz z zastrzeżonego? - warknęłam.
~Ines gadała z ojcem, a on z kimś tam i w efekcie zarząd Realu uwierzył, że Alex to tylko twój przyjaciel, a wasze obecne zdjęcia to stare fotki.
-Mam już tego dość, wiesz? Tego, że non stop mnie ktoś śledzi i pierdoli mi jakieś smuty! - wstałam i udałam się do kuchni. - A wiesz czego mam najbardziej dość? - warknęłam.
~Czego, kochanie?
-Tych pierdolonych stereotypów, że niby Los Blancos nie może być z Cules, bo to jak grzech śmiertelny! Szczerze? Wali mnie to! Nic nie poradzę na to, że Królewscy są dla mnie rodziną, a zakochałam się w Katalończyku i do tego graczu Barcy! - krzyknęłam. - Babciu... Jestem gotowa zostawić dla niego Real... - szepnęłam.
~W końcu wyszło z ciebie moje wychowanie! Miłość ponad wszystko! - zawołała radośnie.
-Rema? - usłyszałam za sobą. Odwróciłam się szybko i bez zastanowienia rozłączyłam z babcią.
-Tak? - poprawiłam włosy i spuściłam wzrok.
-Mała? - podszedł do mnie i ujął moją twarz w dłonie.
-Hm...? - mruknęłam.
-Spójrz na mnie - szepnął.
-Nie mogę. Powiedziałam za dużo - burknęłam.
-To ja ci powiem - klęknął przede mną i popatrzył mi w oczy. - Kocham cię, Rema - uśmiechnął się. - Od wielu lat, ale z każdym dniem coraz mocnej. Ostatnie dwa lata to była męczarnia. W każdej dziewczynie szukałem twoich cech i każda była do niczego.
-A co zobaczyłeś w Ines? - pogłaskałam go za uchem.
-Madryt i to, że jej ojciec był piłkarzem Królewskich - wzruszył ramionami. - O tym, że to pomyłka przekonałem się jak zawsze, bardzo szybko. Rema, prawdopodobnie pewnego dnia z którąś bym wpadł, a dziadek z rodzicami zmusiliby mnie do ślubu. Zanim jednak się tak stanie mam pytanie.
-Alex... - wstrzymałam oddech.
Wyjął z kieszeni czarnych spodenek granatowe pudełeczko i je otworzył.
-Wiem, że mało to romantyczne, ale nie chcę tracić czasu. Źle zrobiłem, że pozwoliłem ci odejść dwa lata temu. Rema? - spojrzał mi w oczy. - Wyjdziesz za mnie? Ale zaznaczam, że nie za ileś tam tylko zaraz. Chcę, żebyś została moją żoną jak najszybciej - wyszczerzył się. - To co?
-Wiesz, co zawsze powtarzał mi dziadek Alvaro? - szepnęłam. - Żebym żyła jak chcę i żebym kochała z całych sił. Chodź! - pociągnęłam go za rękę i wstał. - Wyjdę za ciebie choćby zaraz - szepnęłam. Uśmiechnął się szeroko i wyjął pierścionek z pudełeczka.
-Kupiłem go dawno temu. Specjalnie dla ciebie - wsunął mi go na palec. - Negro mierzyła - dodał, a ja się roześmiałam.
-Kocham cię - zarzuciłam mu ręce na szyję. - Kocham! - pocałowałam go czule. Jednak z każdą chwilą było coraz namiętniej, a ja czułam, że zaraz mnie rozsadzi.
-Maleńka - westchnął i wziął mnie na ręce. Zaniósł do sypialni i położył na łóżku. Nie przestając mnie całować rozebrał mnie i dalej pieścił. Jego gorące dłonie były wszędzie i dawały mi nieopisaną radość. Gdy we mnie wszedł, odleciałam. Nie liczyło się nic, tylko on. Właśnie stawiałam swoje życie do góry nogami, ale byłam szczęśliwa.
Po wszystkim przytuliłam się do niego mocno, a on poacłował mnie w czoło.
-Santa Maria del Mar? - szepnął mi do ucha, a ja pokiwałam głową. - Zadzwonię do Krkicia, wszystko zorganizuje.
-Dziś? - wyszeptałam.
-Dziś, może jutro? Zgodziłaś się! - przypomniał mi.
-Zgodziłam - pokiwałam głową. - Jestem tego pewna, Alex.
-To dobrze - wstał. - Zajmę się wszystkim, a ty pomyśl kogo zaprosić.
-Wiesz, rodzice mnie zabiją...
-Mnie moi też, ale to ja mam być szczęśliwy, tak? - puścił mi oczko.
-Tak - roześmiałam się.


Gdy weszłam do hotelowego pokoju powitał mnie wściekły Dani i zajęta wycinaniem Jean.
-Czy ty możesz przestać się z nim szlajać, co? - zaatakował mnie młody Villa.
-Owszem - pokiwałam głową i wyciągnęłam przed siebie rękę. Daniego zatkało, a ja wykorzystałam tą chwilę, żeby wyjąć walizkę z szafy.
-Wychodzisz za niego za mąż? - wyszeptał, a Jean podniosła głowę.
-Nie pierdol! - potrząsnęła z niedowierzaniem głową.
-Poważnie - uśmiechnęłam się.
-Reza wie? - spytał Dani.
-Wie - drzwi się otworzyły i stanęła w nich babcia Reza. - Wie i jest dumna - przytuliła mnie.
-To czysta głupota! - wrzasnął Dani.
-Stul dziób, Villa - westchnęła.
-Tak nie można. Ona niedawno skończyła osiemnaście lat! Już chcesz niszczyć sobie życiorys? - złapał się za głowę.
-Kocham go i to nie od wczoraj czy przedwczoraj - warknęłam. - Kocham go od bardzo dawna!
-Proszę - babcia wyjęła z torby jakiś pakunek. Rozerwałam papier i moim oczom ukazała się śliczna biała suknia.
-Dziękuję! - rzuciłam się jej na szyję.
-Jesteś taka dumna, bo robi dokładnie to co ty, prawda? - syknął Dani.
-Jestem dumna, bo robi to co podpowiada jej serce - uśmiechnęła się babcia. - Spróbuj tylko komuś podkablować to zginiesz marnie - dodała groźnie. - Kogo zaprosisz? - zwróciła się do mnie.
-Ciebie z dziadkiem, Jean, Daniego, oczywiście Liama... Nie wiem - roześmiałam się.
-Dla waszego dobra utrzymajcie to w tajemnicy - pogłaskała mnie po policzku. - Wiem, co mówię skarbie.
-Dobrze - skinęłam głową.


Nigdy, nawet w najśmielszych snach bym nie powiedziała, że mając osiemnaście lat wezmę ślub. Chciałam czegoś magicznego, ale tego co czułam nie da się opisać.
Alex stał obok mnie ubrany w przepiękny garniutur. Nie mam pojęcia jak udało mu się wszystko załatwić, ale fakt był taki, że staliśmy przed ołtarzem w naszym ulubionym kościele w całej Barcelonie, Santa Maria del Mar.
-Już kiedyś mi tu przysięgałaś - szepnął z szelmowskim uśmiechem. - Ja Rema Hernandez przysięgam, że nie opuszczę cię nigdy... no, przynajmniej do końca wakacji - przedrzeźniał mnie.
-Miałam dziesięć lat - syknęłam. - Poza tym dotrzymałam. Tego co przysięgam zawsze dotrzymuje - uniosłam dumnie głowę.
-Wiem, dlatego tu jesteśmy - ujął moją dłoń i ją pocałował.
-Zaczynamy - szepnęła stojąca za nami babcia Reza, która z dziadkiem Alvaro byli naszymi świadkami. Oprócz tego w kościele był Dani, Jean, Mateo Bartra, Tony Krkić i Liam z Tanią i Sebastianem (Bóg jeden raczy wiedzieć co on tu robi). Kierowani dziwnym przeczuciem postanowiliśmy nikomu nic nie mówić, ale nie mogłam nic nie powiedzieć mojemu ukochanemu wujkowi, którego nigdy tak nie tytuowalam.
-Sis... - Sebastian prześliznął się do mnie i podał mi telefon. Na ekranie migotała ikonka, że mam nieprzeczytaną wiadomość.
-Vazquez, teraz? - warknęłam.
-Masz - powiedział z uporem. Otworzyłam i na chwilę mnie wcieło.
"Remi, nie rób głupstw - Roberto." - przeczytałam i zerknęłam na Alexa, który się do kogoś uśmiechał. Nie rób głupstw? Właśnie robię, ale nie mam zamiaru się wycofać!
-Won - odepchnęłam Sebastiana. - Zaczynamy! - powiedziałam głośno.
Zaczęliśmy, ale z tyłu głowy tłukło mi się kilka słow z smsa. Roberto, Roberto, Roberto...
-Ja, Alexander Damien biorę ciebie Anno Bello za żonę i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz to że cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci - powtórzył Alex za księdzem.
-Ja... Anna Bella... biorę ciebie... Alexandrze Damienie... za męża i... i... ślubuję ci... miłość... wierność... i uczciwość... małżeńską oraz to... że cię nie opuszczę... aż do śmierci. Tak mi dopomóż... Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci - wydukałam z trudem i odetchnęlam z ulgą, gdy dobrnęłam do końca. Stało się.
Wymieniliśmy się obrączkami z białego złota i pocałowaliśmy.
-Mamy ich! - zatarła ręce babcia, a dziadek przytulił ją do siebie.
-Chcesz? - pomachałam Jean bukietem przed nosem.
-O, nigdy! - krzyknęła. - Ślub to nie moja bajka! Ramirez, obiecałeś mi dyskotekę - wzięła się pod boki.
-Pamiętam - wziął mnie na ręce. - Wieczorem, szwagierko - puścił jej oczko i wsiedliśmy do samochodu. - A teraz zrobimy sobie poślubne popołudnie, a potem pójdziemy tańczyć - pocałował mnie czule.
-Dobrze, jak sobie życzysz, mężu - zachichotałam.



Sebastian usiadł na ławce w parku i wyjął telefon z kieszeni. Wybrał numer i się połączył.
~Czego? - powitało go warknięcie.
-Niczego - mruknął.
~Vazquez, naćpałeś się dzisiaj czegoś, pokrako? Najpierw mnie zadręczasz, żebym ci wysłał smsa skierowanego do Remy, a teraz dzwonisz chuj wie po co?! Jak potrzebujesz terapeuty to pomyliłeś numery!
-Roberto Gonzalez, przyjaciel z Bożej łaski - fuknął.
~Młody - głos Roberto nagle spoważniał. - Uratuję ci dupę zawsze, choćbyś nie wiem jak umoczył - zapanowała cisza, gdzie Sebastian przetwarzał dopiero co pozyskaną informację. - Ale jak mi, kurwa, pierdolisz od rzeczy i zajmujesz czas to się nie dziw, że się ciskam! Ja tu trenuję, nie mam czasu na twoje intrygi! Mówiłem ci nie raz, że nic mnie nie obchodzą twoje spiskowe teorie i plany!
-Chodzi o Remę, stary - powiedział cicho.
~Twoja siostra mnie nie obchodzi. Woli bzykać się z Ramirezem to niech zostanie sobie w tej Barcelonie do śmierci. Tyle spokoju dla mnie.
-Przecież ją kochasz.
~Vazquez, nie baw się w moje sumienie, bo go nie mam. A teraz spierdalaj, bo mam dużo ćwiczeń. Nara - rozłączył się, a Sebastian ciężko westchnął. Chętnie by mu powiedział co zrobiła Rema, ale obiecał babci, że nie puści pary z ust. Obietnica rzecz święta.   



Myślę, że to będzie moje pierwsze opowiadanie, gdzie celowo robię pewne rzeczy, żeby coś Wam pokazać i w ten sposób czegoś nauczyć ;) widzicie jaka jestem kochana?
Mianowicie chodzi mi o manipulację ze strony różnych mediów. Nie zawsze trzeba wierzyć w to co się czyta.
Nie powiem gdzie jest prawda, a gdzie fałsz :)
Wszystkiego dowiecie się z opowiadania, ale śledźcie z uwagą zakładkę "okładki". Gdy napiszę nowy odcinek to dodaję nową okładkę. Zobaczycie jak dziennikarze potrafią zmyślać. Tu akurat pokażę jedną stronę medalu, tę która mnie interesuje. 

6. Czy mają romans?



To była pierwsza noc, którą spędziłam w hotelu. Alex mnie odwiózł i wrócił do dziadka. Potem poszedł na spotkanie z rodzicami.
-Masz! - Dani rzucił mi w twarz gazetę, gdy ledwo co otworzyłam oczy. - Już po tobie - dodał i usiadł na fotelu.
-Nie ma naszego zdjęcia. Tylko zlepek dwóch - mruknęłam.
-Rema! - warknął. - Samo posądzenie was o romans ma jakieś podstawy, co? Miałaś mieć nieposzlakowaną opinię. Wszystko co dotychczas pisały o tobie gazety było wyssane z palca, bo Real wiedział o każdym twoim posunięciu. Przyjazd do Barcelony? Real wiedział po co tu jesteś i gówno ich obchodziło co się pisze! Ale o Ramirezie nikt nic nie wie.
-Stul mordę, Villa - wysapała ze swojego łóżka Jean. - Powie w klubie, że miała chcice i poszła do Ramireza. Swędziała ją cipka! Nic nadzwyczajnego! - wrzasnęła. - Zwłaszcza teraz, gdy cały świat wie, że nie jest z Roberto!
-Dobre - pokiwał głową Dani. - Powiesz, że to była chwilowa słabość. Nic nie znacząca, uwierzą ci bez problemu.
Usiadłam na łóżku i cicho westchnęłam. Przejechałam placem po zdjęciu Alexa...
-Nie mogę - mruknęłam.
-Co? - powiedzieli oboje.
-Alex to nie jest chwilowa i nic nie znacząca słabość - powiedziałam.
-Nie rób sobie jaj, Hernandez - wyszeptała Jean. - A co z Roberto? Przecież... Pokłóciliście się, pojechałaś, ale jak wrócimy będzie zgoda i mój ulubiony Los Blancos będzie moją rodziną... Prawda? - wyglądała na naprawdę wstrząśniętą. Trzeba nie lada wyczynu, żeby zaskoczyć Jean, a mnie udało się to tak łatwo... Nawet tego nie planowałam.

-Nie wrócę do Roberto - pokręciłam głową.
-Przez chwilową miłostkę pogrzebiesz wszystko, Rema - odezwał się łagodnym tonem Dani. - Real ci nie wybaczy romansu z Cules. Nie masz już szesnastu lat i nic nie rozejdzie się po kościach jak wtedy.
-Dani - spojrzałam w jego poważne oczy. - Nie obchodzi mnie to. Nie chcę, żeby te dwa tygodnie się skończyły i nie chcę znowu wybierać.
-Chcesz dla jednej parówki wszystko pogrzebać? - szepnęła Jean.
-Nie spałam z nim jeszcze - westchnęłam.
-Rema, nie rób głupstw. Masz wykonać służbowe polecenie, nic ponad to. Alex jest z Ines, nie niszcz tego. - Próbował mnie przekonać.
-Dani - uśmiechnęłam się smutno. - Doceniam to, że chcesz mi pomóc, ale nie ma czegoś takiego jak Alex i I... - Nie dokończyłam bo drzwi otworzyły się z trzaskiem i do pokoju wpadła zapłakana Ines.
-Ty... czarownico! - wrzasnęła i wycelowała we mnie palec. - Zdradzał mnie z tobą! - zachlipała. - Wracaj do Gonzaleza i nim się zajmij, a nie pchasz łapska do mojego chłopaka!
-Masz dowody? - spytałam spokojnie i darowałam sobie wstawkę dotyczącą Roberto.
-Gazety! - krzyknęła.
-Gazety? Te gazety, które tyle razy posądzały cię o ciążę? Mnie o niedożywienie? Daniego o narkotyki, a Jean o to, że jest nimfomanką? - Łagodnie patrzyłam jej w oczy.
-Ale ona jest nimfomanką - szepnął Dani. - Ale Ines - powiedział głośno, bo chyba załapał o co mi chodzi. - Gazety, a zwłaszcza takie brukowce jak "RUMOR" kłamią. Szukają sensacji, a sensacja przyciąga czytelnika, który kupi gazetę i biznes się kręci.
-Nie okłamcie mnie! Na każdym zdjęciu jest Rema! - nadal nie odpuszczała.
-Ines, cipeczko! - jęknęła Jean. - Alex i Rema ze sobą chodzili. A teraz wystarczyło, że jakiś niedoruchaniec zobaczył jak wychodzili razem z treningu, odszukał starych fot i już - pstryknęła palcami.
-Oni się przyjaźnią, wiesz? - uśmiechnął się Dani.
-Przepraszam - mruknęła i wyszła.
-Powie ojcu? - szepnęła Jean.
-Miejmy nadzieję - pokiwałam głową. - Wtedy Victor powie Juniorowi i dowie się zarząd. Będę bezpieczna - opadłam na poduszki.
-Do czasu - mruknął Dani.


Wieczorem byłam gotowa do wyjścia z Alexem. Miałam na sobie połyskliwą sukienkę bez ramiączek, wysokie szpilki i wyprostowane włosy.
Nie obchodziło mnie ilu dziennikarzy zrobi mi zdjęcie i ile gazet je opublikuje. Wszystko przestawało się liczyć, gdy był obok mnie Alex. Zupełnie jak dwa lata temu, ale wtedy miałam siłę się przeciwstawić samej sobie. Wtedy w głowie kołatała mi myśl, że mam tylko szesnaście lat i nie czas na miłość. Teraz mam osiemnaście i cały świat u swych stóp.
-Cześć, piękna! - Do pokoju wszedł Alex. - Fiuu! - zagwizdał na mój widok.
-Twoja niedopchana Ines tu była - warknęła Jean.
-Nie jest moja, zapamiętaj - mruknął.
-Ale nie zaprzeczasz, że jest niedopchana? - syknęła.
-Wolę zająć się twoją siostrą niż nią - objął mnie w pasie i pocałował. - Ej, Negro? - oderwał się ode mnie.
-Słucham, szwagrze? - spytała i nie przestała wycinać naszych zdjęć z gazety. Była na etapie robienia albumu pod tytułem: "Rema i Alex, rozdział drugi".
-Podmyj się jutro. Zabiorę was na dyskotekę - puścił jej oczko.
-Dani nas zajebie - westchnęła. - Ale co tam, Villa też zasługuje na relaks - pokiwała głową. - Będziemy gotowi. Miłej zabawy - pomachała nam i wyszliśmy.


Urodziny kumpla Alexa odbywały się w jednym z najpopularniejszych barcelońskich klubów.
Dzięki temu, że spędziłam wiele czasu na treningach Barcy znałam praktycznie wszystkich. Mimo szczegółowych notatek nadal nie doszłam kto chce zmieniać barwy i to w taki drastyczny i prawie samobójczy sposób. No, bo proszę? Kto normalny przechodzi z Barcy do Realu? Kto jest na tyle odważny, żeby narazić się tylu kibicom? Żeby móc pozwolić sobie na taką zmianę trzeba być albo zajebiście dobrym, albo zdeterminowanym, albo szybko znaleźć coś co ociepli wizerunek i przekona do siebie Los Blancos. Rzecz praktycznie nie wykonalna, bo nasi kibice nienawidzą zdrad, ale kochają swoich idoli. Gdyby ów karierowicz zaprzyjaźnił się na przykład z Roberto to mógłby coś ugrać. Dani byłby za słaby, Sebastian jest za młody i jak na razie to Castilla. Natomiast Roberto kibice kochają. Młody, przystojny, utalentowany, kocha klub, wywodzi się z rodziny z tradycjami. Jemu wybaczą wszystko, więc nowy musiałby się do niego zbliżyć i Real jest jego. Tylko, że jest malutki problem. Roberto nienawidzi karierowiczów i FC Barcelony.
-Siemka! - Alex zaczął się witać z kumplami.
-Kogo my tu mamy? - zagwizdał na mój widok Mateo Bartra, stryjeczny brat Jean. - Rema! - wyściskał mnie.
-Cześć, Los Blancos! - przywitał się Tony Krkić. - Joł, stary! - uśmiechnął się do Alexa. - Los Blancos, jaka wystrojona - wyszczerzył się. - Dziś pijemy! - zatarł ręce. - Jutro nie ma treningu! - zachichotał.
-Chodźmy - Alex wziął mnie za rękę i ruszyliśmy do baru.
-Co robi moja mała Jean? - zainteresował się siedzący obok mnie Mateo.
-Album - zaśmiał się Alex. - Wycina nasze zdjęcia z gazet i mówi, że kolekcjonuje.
-Ech, to nadal ta sama słodka Jean - pokiwał głową.
-Czyli Ines jest do wzięcia? - zainteresował się zza swojego kieliszka Tony.
-Bierz - pokiwał głową Alex.
-Pewnie bardzo ją rozjeździł - westchnął Mateo.
-Zatańczmy - pociągnęłam bruneta za rękę i ruszyliśmy na parkiet.
-Lubię jak jesteś zazdrosna? - objął mnie i przyciągnął do siebie.
-Nie jestem, nie schlebiaj sobie - objęłam go ramionami za szyję. - Alex? - potarłam swój nos o jego.
-Tak? - uśmiechnął się delikatnie.
-Chciałabym, żeby czas się zatrzymał - oparłam głowę na jego torsie.
-Ja też, mała. Ja też - pocałował mnie w szyję.
-Wtedy bym nie musiała wracać do Madrytu - szepnęłam.
-Nie musisz...
-Muszę. Mam tam pracę, rodzinę. Muszę - pokręciłam głową i się od niego odsunęłam. - Muszę - przejechałam rękami po twarzy. - Boże, co ja wyprawiam? - odwróciłam się na pięcie i ruszyłam do wyjścia.
-Rema! - wybiegł za mną i złapał mnie za rękę. - Rema - objął mnie w pasie jedną ręką, a drugą pogłaskał mnie po policzku. - Miałaś mi dać dwa tygodnie, pamiętasz?
-Pamiętam, ale co potem? Co będzie jak minął dwa tygodnie? - szepnęłam.
-Wtedy nie będziesz chciała nigdy mnie opuścić - uśmiechnął się łobuzersko. - Chcesz już iść?
-Tak - pokiwałam głową. - Chodź - machnęłam na taksówkę.
-Rema!
-Alex!
-Od jak dawna jesteście razem?!
Z każdej strony zaatakowali nas paparazzi.
-Nie jesteśmy, przyjaźnimy się! - krzyknęłam i wsiadłam do samochodu.
-Nie jesteśmy razem! - powtórzył Alex i usiadł obok mnie.




Nie wiem czy przypadnie to Wam do gustu, ale od notki 10 wprowadzę nową formułę opowiadania. 9 odcinków pisałam bardzo dawno temu i w sumie nie pamiętam co chciałam tam zawrzeć i jak je zakończyć. Pod wpływem El Internado (dobra, dobra! serialowego Ivana :D) postanowiłam rozwinąć wątek Roberto. Więc opowiadanie zyska dwóch bohaterów: Remę i Roberto. Obiecuję, że będzie ciekawie. Miłość, zazdrość, głupoty... Czyli to co wszyscy lubią!

5. Alex Ramirez i NOWA dama serca?


Rano obudził mnie szelest papieru. Otworzyłam oczy i się przeciągnęłam.
-Hej - powiedziałam do Alexa i pocałowałam go w nagie ramię.
-Hej - uśmiechnął się. - Jesteś moją nową damą serca, wiesz? - zaśmiał się.
-Co? - wyrwałam mu z rąk gazetę i spojrzałam na okładkę. - A to szmaciarze! - warknęłam.
-Robimy zakłady kiedy się zczają? - przytulił się do mnie i zaczął całować mnie po szyi.
-Im później tym lepiej. Twój? - rozejrzałam się, bo gdzieś dzwonił telefon.
-Mój! - zerwał się i ruszył na poszukiwania. - Tak? - wszedł do sypialni i stanął w drzwiach. Prezentował się cudownie. Opalony, umięśniony i uśmiechający się tylko do mnie. - Nie, Ines - skrzywił się i opadł na łóżko obok mnie. - Nie chcę, żebyś przychodziła - westchnął. - Tak, widziałem gazetę i co?... Nie, wybacz, tylko winni się tłumaczą, a ja się tak nie czuję... Nie mam żadnej nowej miłości... Ogłuchłaś? Nie mam! - fuknął. - Nie będę z tobą teraz rozmawiać. Cześć - rozłączył się.
-Kłamczuch - klasnęłam w dłonie.
-Nie! - zaczął mnie łaskotać. - Nie mam nowej miłości - zawisł nade mną. - Ciągle mam tą samą, niezmiennie od lat - pocałował mnie.
-Popatrz! To jak u mnie! - roześmiałam się. - Znając ciebie to wstałeś rano, kupiłeś gazetę, kilka bułek i już, prawda? - pogłaskałam go po policzku.
-Prawda - pokiwał głową.
-Ubieraj się! - zerwałam się. - Jemy śniadanie i na trening! - ruszyłam pod prysznic.


Po treningu udaliśmy się znowu do jego mieszkania. Może to zabrzmi głupio, ale czułam się jak narkomanka. Potrzebowałam go cały czas, wystarczyło, że czułam ciepło jego ciała obok mnie i było mi dobrze.
Gdy spokojnie siedziałam na kanapie i przełączałam kanały, a Alex leżał na dywanie pode mną i zajadał się mandarynkami ktoś zadzwonił do drzwi.
-Nie ma nas - mruknął.
-A może to coś ważnego? - wstałam.
-Mała, mówię ci, że nie - westchnął. - Ale jak chcesz - wzruszył ramionami.
Ruszyłam do drzwi, ale zanim je otworzyłam to przejrzałam się w lustrze. Miałam na sobie swoją reprezentacyjną koszulkę, którą zostawiłam u Alexa dwa lata temu. Miała na plecach szóstkę i napis "REMA". Rozczulił mnie tym, że nadal ją miał.
-Tak? - otworzyłam i przewróciłam oczami. - Siema, panie Sanchez! - przywitałam się.
-Pewnie! - wrzasnął Alexis Sanchez i wparował do środka. - Alexander, co to ma znaczyć?! - ryknął na wnuka, gdy dotarł do salonu.
-Ale co? - Alex nawet nie wstał. Usiadłam na kanapie po turecku i uśmiechnęłam się do tego starego capa.
-To! - wskazał na mnie. - Zaakceptowałem Ines, bo to dobra i pracowita dziewczyna! Nawet w najśmielszych snach nie spodziewałem się, że ta madrycka czarownica powróci! - darł się.
-Słuchaj! - brunet zerwał się z podłogi. - Sądziłem, że wiele lat temu wyjaśniliśmy sobie pewną kwestię. - Stanął naprzeciwko dziadka. - Przypomnieć ci kiedy? - warknął. - W momencie, gdy miałem siedemnaście lat i dostałem powołanie do narodówki. Powiedziałeś "nie". Schowałem ogon pod siebie i pomyślałem sobie "spoko, nie, to nie". Rok później dostałem znowu powołanie. Tylko, że do Hiszpanii i Chile. Kazałeś wybrać Chile...
-Ale ta zaraza namieszała ci w głowie i nie posłuchałeś! - wskazał na mnie palcem.
-Będę jej za to wdzięczny do końca życia - syknął. - Rządziłeś mną jak chciałeś, ale już dawno się to skończyło. Nie zagrałem dla Chile i nie zagram! Nie będę chodził z kimś kto ci się podoba, a mnie nie! Nie będę mieszkał z tobą, żebyś mi pierdolił non stop jakieś pierdoły! Jeszcze tylko zmienię klub i wszystkie decyzje jakie za mnie w życiu podjąłeś będą historią! - zdenerwował się. - A Ines to nigdy nawet nie poznałeś i nie poznasz. Nie masz kogo! - dodał.
-Alexander - Alexis wysilił się na spokój. Sprawiał wrażenie jakby słowa bruneta nawet do niego nie dotarły. - Rema nie jest odpowiednią dziewczyną dla ciebie. Jedyne czego ona w życiu chce to władzy, ale nie byle jakiej. Chce władzy w Realu. Dokładnie takiej jaką ma jej babka! Tylko ma więcej do udowodnienia niż Reza! Wybacz, ale ty nie dasz jej tego czego chce. Gonzalez jest jedynym odpowiednim dla niej facetem!

-Gonzalez? - Alex na chwilę stracił rozpęd, a mnie szlag trafił. Po co on to wyciąga?!
-Roberto Gonzalez, jej były chłopak. Wnuk Raula, genialny gówniarz, który już robi z pierszą drużyną Realu co chce, świta?
-I co z tego? - fuknął.
-Alex! - zerwałam się i chwyciłam go za rękę. - Idź się przejdź - pogłaskałam go po policzku. - Pogadam sobie z twoim dziadkiem.
Patrzył na mnie przez chwilę w milczeniu, a potem skinął głową i wyszedł.
-Siadaj - wskazałam fotel a sama spoczęłam na kanapie. - Nienawidzisz mojej babci, bo dała ci kosza. Uważasz, że dla niej najbardziej liczy się Real. Co ci powiedziała jak kazała spadać? Że Real jej na to nie pozwala czy to, że ma męża?
-Męża - mruknął.
-Wychowała mnie, panie Sanchez. Mam wiele jej cech i przyzwyczajeń. Wpoiła mi nie tylko miłość do klubu, reprezentacji, ale też to, że kochać mogę tylko raz. Mój dziadek pokochał babcię jak miał czternaście lat... - wstałam. - Ja twojego pańskiego wnuka jak miałam piętnaście - uśmiechnęłam się i wyszłam. Nie chciałam, żeby powiedział coś jeszcze... A mógłby powiedzieć i to całkiem sporo.
-Rema! - krzyknął za mną Alex. - Nie pozabijaliście się? - objął mnie ramieniem.
-Nie - przytuliłam się do niego. - Nie ważne co mu powiesz, on i tak będzie miał to gdzieś.
-Mam propozycję - zamachał mi przed nosem jakoś kopertą. - Javi Aberto robi jutro urodzinową bibę i zaprosił całą drużynę.
-Nie jestem drużyną - odsunęłam się trochę.
-Plus osoby towarzyszące - uśmiechnął się szelmowsko. - Zapraszam cię - podał mi kopertę.
-Alex Ramirez?! - wrzasnął ktoś. Alex podniósł głowę i uśmiech z jego twarzy natychmiast zniknął.
-Paparazzi - szepnął.
-Nie gadaj! - odwróciłam się i dostrzegłam kilku facetów z aparatami, którzy biegli w naszym kierunku.
-Wsiadaj! - wyjął z kieszeni kluczyki i wskazał mi czarne, terenowe Audi.
Niewiele myśląc otworzyłam drzwi od strony pasażera i usiadłam. Alex zajął miejsce za kierownicą i ruszył z piskiem opon.
-Myślisz, że widzieli? - wysapałam.
-Mnie tak, ciebie nie wiem - wzruszył ramionami.
-Zdjęć nie robili - odetchnęłam głęboko.
-Podejrzewam, że to dlatego, że ich wcięło na widok twojej koszulki - spojrzał na moją bluzkę. - Na plecach masz napis. Sądzisz, że któraś moja laska byłaby tak pomysłowa, żeby chodzić w czymś co ewidentnie należy do ciebie? - roześmiał się.
-Mają nas - pokiwałam głową.


Przystojny brunet z niespotykanym u niego spokojem przeglądał prasę. Jego brązowe oczy z uwagą przebiegały po literkach. Siedział w pokoju relaksacyjnym w Valdebebas i miał na sobie jedynie czarne spodenki z herbem Realu Madryt wyszyte na nogawce.
-Siemka, ziom! - Do pokoju wparował Sebastian Vazquez, wnuk Rezy Gutierrez o czym nigdy nie dał nikomu zapomnieć. Był dokładnie tak samo dociekliwy i wszystko wiedzący jak babcia. Od kilku dni codziennie trenował z pierwszą drużyną, chociaż oficjalnie wciąż był zawodnikiem Castilli.
-Nie spoufalaj się, plebsie - mruknął brunet. Był od Sebastiana cały rok starszy, ale z pierwszą drużyną był od dwóch lat, rok temu wywalczył miejsce w jedenastce. Tylko on wiedział ile włożył w to wysiłku, dlatego teraz miał w duszy, gdy mówiono, że jest rozpieszczonym smarkaczem, a miejsce w drużynie ma jedynie przez rodzinne koneksje. Znał prawdę i tylko to się dla niego liczyło, reszta mogła iść się bujać.
-Robertito! - zapiał młody Vazquez i usiadł obok.
-Spierdalaj, kmiocie, bo powietrze mi zanieczyszczasz - powiedział w swoim stylu. Był wredny, chamski i opryskliwy. Obcowanie z nim nie raz bywało trudne, ale geniusz piłkarski na boisku i niesamowity instynkt strzelecki, wynagradzały współtowarzyszom jego zachowanie.
-Co masz? - Sebastian był nie zrażony. Chodzili razem do szkoły, grają tyle lat w klubie, poza tym młody Vazquez miał niezłomny charakter. Nic nie było w stanie go zniechęcić, gdy miał cel lub gdy kogoś lubił, a Roberto lubił.
-Jak twoja siostra puszcza się z barcelońskim dziwkarzem - odparował.
-Jean kogoś ma?! - wytrzeszczył oczy.
-Nie ta siostra - sapnął.
-Rema?! - wyrwał mu gazetę. - Przecież nie ma miesiąca odkąd się rozstaliście...
-No co ty, Vazquez? - warknął i wstał. - Terel! - krzyknął do jednego z bramkarzy. - Nie chcesz poćwiczyć karnych?
-Chcę! - zerwał się i poszli na boisko.
Sebastian podszedł do okna i po chwili mógł obserwować z jaką precyzją Roberto pogrąża kolegę. Zazdrościł mu tego zaparcia i woli. Młody Gonzalez trenował kiedy mógł, postawił sobie za cel bycie najlepszym. Miał osiemnaście lat i był podstawowym graczem pierwszego zespołu. Zapłacił za to ogromną cenę: zero dzieciństwa, sportowa szkoła, ciągłe trenowanie... A mimo to znalazł dziewczynę, zakochał się... Jednak pęd do bycia najlepszym zabił związek, a dziewczyna śmiga teraz po Barcelonie z byłym u boku.
Sebastian nie mógł tego przeżyć. Uwielbiał Roberto i cieszył się, gdy półtora roku temu Rema zakomunikowała, że z nim chodzi. To trochę jakby sam chodził z prawie najlepszym piłkarzem na świecie! Roberto Gonzalez Alonso, wnuk Raula i Xabiego Alonso, syn Hectora Gonzaleza i Any Alonso, miał zostać jego szwagrem! Miał, bo niestety Remie puścił nerwy i stwierdziła, że ma dość... Miał nadzieję, że szybko opanują sytuację, bo jak na typowych Hiszpanów przystało związek tej dwójki był dosyć wybuchowy. Tylko, że teraz Remie odbiło, a Jean zamiast coś zrobić to pewnie cieszy się jak debil i robi kolejny album z wycinkami z gazet!

4. Zakochany Alex Ramirez! Koniec z Ines?



Tym razem na treningu siedziałam na ławce i skrupulatnie wszystko notowałam.
-Jak myślisz? - zwrócił się do mnie trener Montero. - Ramireza lepiej na szpicy czy z prawej?
-Szpicy, z boku się dusi - odpowiedziałam odruchowo i natychmiast to zapisałam.
-Często pomagasz swojemu trenerowi? - usiadł obok mnie.
-Rzadziej niż bym chciała - wzruszyłam ramionami.
-To mówisz, że Alex się dusi, co? - spojrzał na trenujących piłkarzy.
-Widać na pierwszy rzut oka. A Perez jest zagubiony na środku pomocy. Przesunęłabym go na prawą stronę, a... - zerknęłam do notatek. - Ginę dałabym na jego miejsce. Nie docenia go pan, a jest lepszy niż Mirandor - popatrzyłam mu w oczy.
-Cześć, stary! - zawołał ktoś i szybko skierowałam tam wzrok. W naszą stronę zmierzał nie za wysoki, siwiejący mężczyzna. - Hernandez?! - zatrzymał się na mój widok. Potem zerknął na boisko, gdzie trenowała drużyna i na gazetę, którą trzymał. - Jasne! - warknął.
-Dzień dobry, panie Sanchez - przywitałam się z Alexisem Sanchezem, dziadkiem Alexa i byłym adoratorem mojej babci Rezy. Podejrzewam, że w momencie, gdy dała mu kosza znienawidził całą naszą rodzinę. Dawał mi to odczuć od dziecka. Nie pozwalał Alexowi się z nami bawić, a gdy dowiedział się, że jesteśmy razem mało nie dostał zawału.
-Cześć, Alexis - przywitał się trener.
-Co ta madrycka zaraza tu robi? - wskazał na mnie.
-Obserwuje naszych piłkarzy. Zarząd ją przysłał - odpowiedział.
-Hernandez - warknął i zmrużył groźnie oczy. - Znowu chcesz namieszać? - fuknął.
-Wiesz co? - wstałam i podeszłam do niego. - Gówno cie to obchodzi - szepnęłam.
-Skończyliśmy! - zawołał Alex i podbiegł do nas. - Cześć, dziadku! - przełożył mnie sobie przez ramię. - Nara! - zaśmiał się i odszedł.
-Alexander! - wrzasnął za nim Alexis.
-Pa! - poklepał mnie po tyłku.
-Ramirez, bo zaraz dostaniesz! - roześmiałam się. Zatrzymał się i postawił mnie na ziemi.
-Co ci powiedział? - spytał.
-Nic nowego - uśmiechnęłam się.
-Tak? - ujął moją twarz w ręce.
-Tak - wsunęłam dłonie pod jego koszulkę i dotknęłam spoconej skóry. Przejechałam po torsie i zatrzymałam się na sercu. - Ramirez, czemu tak wali? - udałam głupa.
-Zmęczyłem się - potarł swój nos o mój. - A twoje? - położył rękę na mojej piersi.
-Twój dziadek mnie zdenerwował. Adrenalina - skłamałam.
-Kłamczucha - pocałował mnie delikatnie.
-ALEXANDER, PRZESTAŃ! - zawył Alexis.
-Tak, Alexander - przyciągnęłam go bliżej. - Przestań się ze mną drażnić - dodałam i zachłannie wpiłam się w jego usta. Przytulił mnie, mocno obejmując mnie w pasie.
-Alexander! Zatłukę cię, szczeniaku jeden! - usłyszeliśmy całkiem blisko.
-Wiej! - wziął mnie na ręce.
-Wariat! - śmiałam się, gdy biegł tunelem w kierunku szatni.
-Widzimy się po południu, tak? - postawił mnie i uśmiechnął szeroko.
-Tak. A co będziemy robić?
-Poczekaj na mnie! Zostań tu! - wbiegł do szatni, a ja się roześmiałam i usiadłam na krzesełku przy drzwiach.
Wyszedł po piętnastu minutach, z mokrymi włosami i tym szczególnym błyskiem w oku.
-Gotowy - przewiesił przez ramię czarną torbę.
-Super - wsunęłam okulary na nos. Wyszliśmy do głównego holu stadionowego i wtedy się zaczęło.
-ALEX!
-ALEX, KIM JEST TA DZIEWCZYNA?
-ZDRADZASZ INES?
-KIM JESTEŚ?
-ALEX!
-Chodź - mruknął i przepuścił mnie w drzwiach wiodących do podziemnego parkingu.
-Kurwa - zdjęłam okulary i przetarłam oczy, które bolały mnie od błysku fleszy.
-Przepraszam - objął mnie ramieniem i pocałował we włosy.
-Przepraszać to będę ja ciebie jak już zwęszą z kim się prowadzasz - westchnęłam i przylgnęłam do niego.
-Patrz - wyjął coś z kieszeni i zamarłam.
-Cholera - burknęłam. - "Zakochany Alex Ramirez. Co z Ines?" - przeczytałam. - Czy ten szmatławiec ma nowe wydanie co godzinę?
-Nie, ale chyba z dwa razy dziennie - wrzucił gazetę do kosza. - To z wczorajszej kawy. Ale wiesz co? - wziął mnie za rękę. - Dziś nie zrobimy kroku na zewnątrz. - Ruszył w kierunku motoru. - Będziemy siedzieć u mnie w mieszkaniu, oglądać filmy i opychać się słodyczami. Co ty na to?
-Wchodzę! - roześmiałam się.


Siedziałam na kanapie w salonie Alexa, zajadałam się czekoladą i po raz miliardowy chyba oglądałam "Pretty Woman".
-Wiesz ile ten film ma lat? - mruknął Alex, którego głowa spoczywała na moich kolanach.
-Cicho bądź - syknęłam.
-Chcę buzi - uśmiechnął się szelmowsko.
-Oglądam - mruknęłam.
-Jak chcesz - wzruszył ramionami i przekręcił się na bok, plecami do telewizora. Wtulił twarz w mój brzuch, a po chwili podwinął mój podkoszulek i zaczął całować moją skórę. Jego usta przesuwały się coraz wyżej, aż dojechały do stanika. Jednak Alex nie byłby sobą jakby się nim nie pobawił. Uniósł trochę jedną miseczkę i przejechał językiem po dolnej części piersi. Jęknęłam cicho i zacisnęłam dłonie w pięści. - Dalej oglądasz i nie dasz mi buzi? - spytał.
-Tak - powiedziałam twardo, chociaż jeśli to byłby jakiś tam film, którego nigdy nie widziała... Już dawno bym zgubiła wątek, a tu wiem wszystko na pamięć.
-Dobra - szepnął i odpiął mi stanik, podwijając mi bluzkę. Wtulił twarz między piersi i zaczął je całować odchylając stanik. Gdy zajął się ssaniem i przygryzaniem sutka zaczęłam pękać.
Wsunęłam mu jedną ręką we włosy, a drugą pod koszulkę.
-Jesteś okropny, Ramirez - westchnęłam. - Zaraz cię tak kopnę, że dolecisz do Madrytu - dodałam, a on się zaśmiał.
-Tak, oczywiście - jednym sprawnym ruchem sprawił, że znalazłam się w pozycji leżącej pod nim. - Rema? - pogłaskał mnie po policzku.
-Słucham? - zadarłam mu bluzkę, którą błyskawicznie zdjął.
-Pamiętasz co mi powiedziałaś dwa lata temu? - pocałował mnie w czubek nosa.
-Zależy co ci śmiga po łepetynie - wsunęłam palce w jego czarne włosy i uśmiechnęłam się delikatnie.
-Że masz nadzieję, że gdy spotkamy się ponownie nie będziesz nic do mnie czuć. Spotykamy się i co? - w jego oczach dostrzegłam prawdziwy strach i niepewność.
-I jest gorzej niż kiedyś - pogłaskałam go po policzku. - Dorosłam i zmieniłam się a wraz z nim moje uczucia do ciebie.
-Są inne, ale... - urwał, bo pocałowałam go czule.
-Gdybym miała cię gdzieś nie spacerowałabym z tobą po Barcelonie, nie wsiadłabym z tobą na motor i nie dała ci się teraz rozebrać - zaśmiałam się. - Gdyby mi nie zależało to nawet bym się do ciebie nie zbliżyła, bo nie mam w zwyczaju odbijać koleżankom chłopaków - wzruszyłam ramionami.
-Tak szczerze to raczej ona ci mnie odbija - zmarszczył czoło.
-Myślisz? - przejechałam palcem po jego wargach.
-Myślę, że tak. Teraz odbierasz co twoje.
-Dobrze brzmi - przytuliłam się do niego. - Jestem zmęczona, wiesz?
-Wiem - wstał i wziął mnie na ręce. Wyłączył film i zaniósł mnie do sypialni. Tam położył mnie na łóżku i podał swoją reprezentacyjną koszulkę.
-Czemu to zawsze reprezentacyjne bluzki? - jęknęłam, a po chwili się roześmiałam.
-Nie podoba ci się ta głęboka czerwień? Czerwień to kolor zwycięzców - zdjął z siebie ubranie i w samych bokserkach wskoczył na łóżko.
-Kocham tą czerwień... - z czułością pogłaskałam herb Hiszpanii. - Nadal możesz wybrać Chile? - szepnęłam.
-Tak - zdjął ze mnie podkoszulek ze stanikiem i nałożył mi koszulkę. - Ale tego nie zrobię. Jestem Hiszpanem i dziadek może się rozdwoić i roztroić, a ja zdania nie zmienię - położył się i przygarnął mnie do siebie.
-Jesteś wspaniały - pocałowałam go w policzek i zamknęłam oczy.
-Dlatego mnie kochasz? - spytał, a ja dam sobie rękę uciąć, że oczy zalśniły mu szelmowsko.
-Nie schlebiaj sobie, Ramirez. Śpij! - fuknęłam. Pierwszy raz od kilku dni tak mocno obudziło się we mnie inne uczucie, które doskonale tłumiłam przez prawie miesiąc. Oczyma wyobraźni widziałam wysokiego, przystojnego bruneta z ironicznym błyskiem w oku. Sprawiał, że świat nabierał niesamowitych barw, a samo jego spojrzenie rozpalało mnie do czerwoności. To jego koszulkę reprezentacyjną nosiłam z największą przyjemnością. Był genialnym piłkarzem, to co wyprawiał z piłką to była czysta magia! Był wredny, bezczelny i wszystko traktował jak swoją własność. Z nieznanych mi przyczyn przy mnie stawał się inny. Rozumiał mnie bez słów, nie musiałam nic mówić, a on wiedział. Jego ramiona dawały mi niesamowite poczucie bezpieczeństwa... I nie był to Alex.