Barcelona. Miasto jak każde inne w Hiszpanii. No, może bardziej niezależne i świadome swoich praw, ale dla mnie niewiele się różni. Mogłabym w nim zamieszkać i być szczęśliwa. Warunek jest jeden: musi być coś co mi to szczęście da. Tym samym dochodzimy do punktu, gdzie wykluczam mieszkanie w jakimkolwiek mieście w Hiszpanii poza Madrytem. Czemu? Tylko w Madrycie jest Real, który daje mi szczęście. Odrzuciłam wiele ofert z różnych klubów. Niektóre były śmieszne, inne bardzo kuszące. Jednak Real jest mój i będzie na zawsze. Zrobię dla niego wszystko, bo poza rodziną i przyjaciółmi nie mam nic ważniejszego. -Tak się cieszę, że będziecie w Barcelonie! - zapiszczała na nasz widok Ines Casillas, którą odwiedziliśmy tylko po przyjeździe. Ines to córka Victoria Casillasa, zajebistego bramkarza, ale sama nie przejawia skłonności sportowych. Nie wiedzieć czemu postanowiła studiować socjologię w Barcelonie. Z grubsza podsumowując naszą sweet leseczkę to marzy o księciu na białym koniu, który będzie ją bronił przed złym i okrutnym światem. -Ta, my też - mruknęła Jean i weszła do jej mieszkania. Jean to moja najlepsza przyjaciółka. Znamy się od dziecka, bo jesteśmy rodziną. Jej ojciec i mój ojciec to przyrodni bracia, a tak w bonusie jej stary to mój chrzestny. Spędzamy razem masę czasu. Trenujemy w tej samej drużynie, chodziłyśmy do jednej klasy, mieszkamy na tym samym osiedlu i chcemy tego samego... Zdobycia wszystkiego co tylko da się zdobyć. Jednak Jean nie jest moim jedynym ziomem. Jest też Dani, Dani Villa. Ze mną nie jest spokrewniony, z Jean jakoś tam, ale żadne nie chce albo nie potrafi wytłumaczyć jak. Dani marzy o pierwszej drużynie Realu, a ja chociaż robię co mogę, nie potrafię mu tego dać. Jest za słaby, ma niezadowalające wyniki. Ogólnie kicha, ale Dani się nie łamie. Nie pozwalamy mu na to. Wierzę w niego, w coś co kocham wierzę zawsze do końca. -Chcę wam kogoś przedstawić - zaświergotała Ines, gdy rozgościliśmy się w kuchni. Usiadłam na blacie szafki i zaczęłam przekładać z ręki do ręki piękne, czerwone jabłko. Dani przeglądał prasę, a Jean rozeznawała się w zawartości lodówki. -Listonosza? - zakpiła Jean. -Seksownego sąsiada? - zaśmiał się Dani. -Mojego chłopaka - ciągnęła niezrażona Ines. Normalnie strzeliłaby focha, ale widać, że bardzo chciała się nam pochwalić. -Masz chłopaka? - udałam zainteresowanie. -Sypiacie ze sobą? - spytał Dani. -Długiego ma? - wyskoczyła Jean i pomachała do mnie kiełbasą. -Jesteście okropni! - burknęła Ines. - Ale Alex was oczaruje. -Uuu... - zaśmiał się Dani. -Czyli ma ciekawą różdżkę? - zarechotała Jean. -Cześć, stołeczne szczury - usłyszałam od progu i zamarłam. Czułam na sobie przenikliwe spojrzenia Daniego i Jean. -Ramirez - zeskoczyłam z szafki. -Cześć, piękna - podszedł i pocałował mnie w dwa policzki. - Urosłaś tu i tam - szepnął i podszedł do Jean i Daniego. -Więc, zakotwiczyłeś w porcie o imieniu Ines - odezwała się jadowitym tonem Jean po katalońsku. -To też laska ze stolicy - dodał Dani w tym samym języku. -Powiedziałabym, że wy zakotwiczyliście w porcie, który nie da wam tego co mnie Ines, ale wy przecież mieszkacie w Madrycie. Nie ma wody - rozłożył ręce Alex. -Stul się, Ramirez - warknęłam. -Ej! - zamachała rękami Ines. - Wybaczcie, ale nic nie rozumiem - uśmiechnęła się słodko do bruneta. Za jej plecami Jean włożyła sobie dwa palce do ust i udała, że wymiotuje. -Muszę cię nauczyć języka, kochanie - powiedział Alex i objął ją w pasie. -A wy skąd znacie kataloński? - zainteresowała się nagle Ines. -Moja matka to Ella Bartra, urodzona w Barcelonie, czy chcę czy nie to Katalonka - westchnęła Jean. -Mój ojciec się tu urodził i wychował, tak samo mama. Katalończycy - wzruszył ramionami Dani. Ines przeniosła swój wzrok na mnie. Spokojnie spojrzałam jej w oczy. -Dziadek mnie nauczył. Badalona to część Barcelony, prawda? - odpowiedziałam i zwróciłam się do Alexa. -Prawda - uśmiechnął się szelmowsko. - Prawda - zaśmiał się. -Chwilkę... Czy wy się znacie? - zorientowała się Ines. -Tak - pokiwała głową Jean. -Skąd? - drążyła temat Ines. -Z wakacji - odezwał się Dani. -Wakacji? - powtórzyła jak echo. -Wakacji, kochanie - uśmiechnął się słodko Alex. - To taki czas latem, nie chodzi się do szkoły, na zajęcia czy na treningi. A lato jest między wiosną a jesienią. -Teraz - szepnęła Jean i próbowała nie wybuchnąć śmiechem. -Dziadek Remy ma dom w Badalonie - dodał uprzejmie. - Znamy się - spojrzał mi w oczy. - Na wylot - dokończył, a mnie po plecach przeszedł dreszcz. -Poznaliśmy twojego gacha, a teraz spadamy. Bzykajcie się do woli - klasnęła w dłonie Jean i ruszyła do wyjścia. Dani podążył za nią, a ja po raz ostatni zerknęłam na Alexa i też wyszłam. -Ale jej pojechał - zaśmiał się Dani, gdy byliśmy już na dole, pod blokiem. Paparazzi robili nam zdjęcia, ale my, piłkarskie dzieci, jesteśmy do tego przyzwyczajeni. Taki facecik z aparatem jest dla mnie jak mucha, która bzyczy mi nad uchem. -Sprawiała wrażenie jakby jej to nie przeszkadzało. Jakby się po prostu liczyło, że go ma, nie ważne jak ją traktuje - mruknęłam zamyślona. -Nigdy ci nie przeszło, sis - westchnęła Jean i poklepała mnie po ramieniu. - Nigdy. -Ej! Mała! - krzyknęło coś z góry. Jak na komendę zadarliśmy głowy do góry. Na balkonie stał Alex i machał do nas. - Nadal czujesz, Los Blancos! - zawołał. - Nadal! - roześmiał się radośnie. -Bujaj się, Cules! - pokazałam mu środkowy palec i wsiadłam do nadjeżdżającego tramwaju. -Pomijając fakt, że jedziemy chuj wie gdzie - zaczął Dani, gdy usiedliśmy na krzesełkach. - Czekał na ciebie. Wiem, że to brzmi absurdalnie, ale czekał i czeka - rozłożył ręce. -Niech spierdala do Ines - warknęłam. -Ines to zapychacz - westchnęła Jean. -Chyba dopychacz - zarechotał Dani. -Nie bądź pizda, mamy dwa tygodnie na obserwację Barcy, masz dwa tygodnie na szczęście. Nawet kosztem Ines - puściła mi oczko. -Pierdol ją - dodał Dani. -Dwa tygodnie, Hernandez. ___________________ To na górze to tytułowa strona brukowca, który upodobał sobie gdybanie o Remie. Coś na kształt obecnego The Sun. Bzdura bzdurę goni, ale ziarenko prawdy jest ;)
Sol Rosario siedziała w kuchni i wprost nie mogła uwierzyć w to co widzi. Plastikowy kartonik miał wyrysowane wyraźne dwie podłużne kreski. -A tak uważałam... - wyszeptała i w tym samym momencie do domu wszedł jej mąż z dwójką ich dzieci: 6-letnim Gabrielem i 5-letnią Luną. -Co tam trzymasz, mamusiu? - zainteresowała się Luna. -Kochanie – westchnęła i spojrzała na męża. - Chyba musimy przełożyć nasz wyjazd do Stanów... - mruknęła. -No tak, aż skończę karierę to tak za dwa, może trzy lata – uśmiechnął się Nicanor Vazquez. - Dzieciaki podrosną i podbijemy Amerykę, co? - poczochrał synowi włosy. -Nie – pokręciła głową Sol. - Właśnie w tym problem – westchnęła. -Skarbie? - kucnął przed nią. -Jestem w ciąży. Wyjazd odpada – pogłaskała go po policzku. -Jesteś pewna? - wyszeptał. -To już trzeci – pomachała mu przed nosem testem. - Jestem.
2046 rok, 7 czerwca
Reza Gutierrez stała przy szybie i z zachwytem wpatrywała się w niemowlęta po drugiej stronie. -To już nasz szósty wnuczek – powiedział z czułością Alvaro. -To nasza mała Galaktyczna – uśmiechnęła się radośnie Reza. - Poza tym urodziła się dokładnie w naszą czterdziestą ósmą rocznicę poznania się – dodała z dumą. - Będzie wielka! -Już jest – roześmiał się i ją przytulił. - Jest twoją wnuczką – pocałował ją w policzek. -Imię? - mruknęła stojąca obok Ana Rodriguez. -Jakiś pomysł? - spytał trzymający ją za rękę Sergio Canales. -Niech sobie ją oficjalnie nazywają jak tam chcą – szepnęła Reza. - Dla nas będzie inaczej. -Proponuję Annabelle Reza – odezwał się od drzwi Nicanor. - Na cześć babć – dodał. -Nigdy! - zaprotestowały zgodnie. -Co my z tego ulepimy, co? - warknęła Ana. -Mam! - pstryknęła palcami Reza i pociągnęła przyjaciółkę do siebie. - Rema - szepnęła jej na ucho. - REal MAdrid – zaakcentowała odpowiednie głoski. - REMA! -Dajcie jej Anna Bella, a będziemy na nią mówić Rema, co? - powiedziała bardzo szybko Ana. Nico pokiwał głową i udał się do sali, gdzie leżała jego żona. -Rema? - westchnął Alvaro. - Real Madrid? - przekręcił oczami. -Co? - syknął Sergio Canales. -Cicho! To będzie Los Blancos – warknęła Reza. -Dumny i świadomy Los Blanos – dodała Ana. -Ciekawe, bo trzy miesiące temu jak urodziła się Jean to mówiłaś dokładnie to samo – syknął Alvaro. -To będzie interesujące... Ojciec z Atleti, dziadek z Atleti, a ty chcesz z tego wyrwać małą Joanne? - zaśmiał się Sergio. -Kotku, tyle lat razem, a ty nadal nas nie doceniasz? - westchnęła Ana.
2051 rok
5-letnia Rema weszła do gabinetu ojca i usiadła na dużym fotelu naprzeciwko biurka. Nicanor zerknął na najmłodszą pociechę i odłożył komórkę. -Słucham, kochanie? - uśmiechnął się delikatnie. -Od dziś nie chcę być Remą Vazquez, ani Anną Bellą Vazquez Canales – powiedziała poważnym tonem. -A jak ma być? - zainteresował się. Jego córka mimo niewielu lat przejawiała ogromny spryt i inteligencję. Znakomicie wykorzystywała fakt, że dorośli zrobią dla niej wiele. -Mama naprawdę nazywa się Solana Rosario Canales Rodriguez, babcia to Monica Natalie Gutierrez Hernandez, wujaszek to Tulio Blanco Vazquez Gutierrez. Skoro może być Sol Rosario, Reza Gutierrez i Tulio Blanco to może też być Rema Hernandez – pokiwała główką. -Może – zgodził się Nico. - A dlaczego Hernandez? -Nie chcę być Vazquez, Canales czy Gutierrez. Chcę być inna. Chcę tworzyć własną historię – podniosła dumnie głowę. - Ale chcę zachować tradycję. Dziadek Javier ma nazwisko Hernandez, babunia Reza i wujcio Guti też. Zgadzasz się? - popatrzyła na niego uważnie. -Oczywiście, a mogę zadać ci pytanie? - uśmiechnął się delikatnie. -Słucham? -Czego się ostatnio naoglądałaś w telewizji? -Discovery History z Liamem – mruknęła. - Ale nie zmieniajmy tematu! Od dziś jestem Rema Hernandez! -Oczywiście – pokiwał głową.
2059 rok
Reza z niedowierzaniem wpatrywała się w Nicanora. -Przez te wszystkie lata myślałam, że wasza przeprowadzka to taka podpucha, że nigdy się nie zdecydujecie – szepnęła i chwyciła dłoń męża. -Nic nas tu nie trzyma. Gabriel ma już dwadzieścia lat, podpisał kontrakt z Arsenalem i na dniach wyjeżdża. Luna praktycznie już mieszka z Roberto, Sol dostaje coraz nowsze propozycje pracy na Harvardzie, a mnie ciągnie do prowadzenia interesów z matką. Rozkręciła prawdzie imperium, grzech byłoby to zaprzepaścić. -Rozumiemy to – mruknął Alvaro. -Nico, a Rema? - Reza wstrzymała oddech. -Jedzie z nami, a czemu pytasz? - zdziwił się nieco. -Nie rób jej tego i nie odbieraj jej prawa decydowania o własnym losie. -Reza, ale ona ma dopiero trzynaście lat - zaśmiał się cicho. -I swoje życie, przyjaciół, szkołę, klub i miasto - warknęła. - Wywozisz ją na drugi kraniec świata i nawet nie spytasz co o tym sądzi! - zdenerwowała się. - To nie jest rzecz, Nicanor. To twoja córka, piękna, młoda i niezależna. -Jeśli ją spytam to nigdy z nami nie pojedzie, wiesz o tym? - westchnął. -Wiem, ale możesz być pewny, że z nami będzie bezpieczna i szczęśliwa. -Reza? - spojrzał na nią błagalnie. - Mam nadzieję, że dzięki temu, że pozwolimy jej zostać, pozwolisz, żeby jej duch Los Blanos się w niej rozwinął... -Chcesz, żeby ta bajeczka i na nią zadziałała, co? - uśmiechnęła się szelmowsko. -Jaka bajeczka? - zdziwił się Alvaro. -Krąży taka historyjka... -...legenda. - poprawił ją Nicanor. -Jak zwał tak zwał! - fuknęła. - Że prawdziwy Los Blancos kocha tylko raz, a jak już pokocha to jest pewny na miliard procent. Wtedy nie ma zmiłuj, kochasz drugą osobę na zabój i nic się nie liczy - wzruszyła ramionami. - Chociaż w naszym przypadku i przypadku naszych dzieci to też geny, a nie tylko duch Galaktycznych. -Chcesz powiedzieć, że...? - urwał. -Tak, według tego wpadliśmy w sidła Los Blancos - uśmiechnęła się. - Tak samo jak Sol z Nico, Ana z Sergio, Alan z Liv, Karim z Helen i całą reszta naszych przyjaciół. Pamiętaj - pogłaskała go po policzku - Los Blancos nie trzeba się urodzić, ale można się z nim stać. -Chcę, żeby moje dziecko było szczęśliwe - szepnął Nico. -Spokojnie! - puściła mu oczko. - Moja w tym głowa!
2062 rok
16-letnia Rema stała na plaży w Badalonie i pukała się w czoło. -Zakochałaś się! - roześmiał się Dani Villa, jej najlepszy przyjaciel. -Wcale nie! - tupnęła bosą nogą. -Szczerość, Hernandez! - syknęła Jean Negro, jej najlepsza przyjaciółka, a zarazem jej przyrodnia siostra stryjeczna, córka Tulio Blanco. -Chyba tak - pokiwała głową i pomachała do nadchodzącego chłopaka, wysokiego, przystojnego bruneta. -Uważaj, bo to sam Alexander Ramirez - szepnęła Jean, a Dani się roześmiał. -Siemka, szczury stołeczne - przywitał się. -Uważaj na słowa, Ramirez! - warknęła Rema i wzięła się pod boki. -Przepraszam, piękna - uśmiechnął się i przygarnął ją do siebie. - Moja - pocałował ją delikatnie. -Wybaczamy - pokiwała głową Jean. -Znaj naszą łaskę, barceloński kmiocie - dodał Dani. -Rema, zamknij oczy - szepnął Alex i już wyciągał ręce w kierunku młodego Villi, który przełożył sobie Jean przez ramię i zaczął uciekać. -A tylko go tknij, Cules - szepnęła i zamknęła oczy. -Cules? - wziął ją na ręce i okręcił w koło. -Cules, srules - pokazała mu język i mocno się do niego przytuliła. -Jesteś niesamowita - uśmiechnął się delikatnie. -Jutro wracam do Madrytu - mruknęła i przejechała palcem po jego ustach. -Wiem - pokiwał głową i postawił ją na ziemi. -Wracam do treningów z Realem. -A co z nami? Wiesz, to ponad miesiąc bycia razem, non stop - pochylił się i przejechał językiem po delikatnej skórze jej szyi. -Wiem, ale... - położyła mu dłonie na torsie. - Nie zrezygnuję z Realu dla bycia z tobą, nie teraz - odważnie spojrzała mu w oczy. -Nie teraz? - powtórzył, a jego brązowe tęczówki zalśniły groźnie. -Mam tylko szesnaście lat, Ramirez! - syknęła. - Całe życie przede mną i nie zamierzam przeprowadzać się do Barcelony! Tym bardziej nie zamierzam ogłaszać światu, że jestem z Cules! Chyba oszalałeś! - prychnęła. -Bo co? Los Blanco nijak się ma do Cules? - warknął. -Alex, nie jestem swoją babcią i wcale nie uważam, że nigdy, nigdy nie będę z gościem z FC Barcelony. Uważam tylko, że nie będę z nim teraz. Chcę dostać się do pierwszej drużyny. Trenuję jak szalona, a informacja, że jesteśmy razem wszystko zniszczy! -Stawiasz klub nad miłość? Rema, no proszę cię! - westchnął. -Kocham cię, Alex - uśmiechnęła się delikatnie. - Ale dziś nic z tego nie będzie - pocałowała go w policzek. -Nie boli cię? - szepnął i położył jej dłoń na swoim sercu. -Boli jak cholera - spuściła wzrok. - Ale na razie mam siłę, żeby ci się oprzeć. Mam nadzieję, że jak spotkamy się za kilka lat nic nie będę już czuła. Cześć - wyrwała dłoń i odeszła. -Mam nadzieję, że tak nie będzie! - krzyknął za nią.
2064 rok
Rema wyszła z szatni Realu i udała się na trybuny. Spojrzała na ćwiczących piłkarzy i pokazała Daniemu Villi środkowy palec. Dani, który był zbyt zajęty ćwiczeniem nic nie zauważył. Zauważył za to Sebastian Vazquez, jej brat stryjeczny i roześmiał się wesoło. Pokazał jej kciuk uniesiony w górę i nim ktoś się zorientował Dani dostał piłką w głowę. Sebastian udał, że to nie on i dalej truchtał wokół boiska. -Hernandez, nudzisz się? - spytał Enzo Zidane, trener pierwszej drużyny, który też zignorował poczynania młodego Vazqueza. -Widać? - oparła się o barierkę. -Po tobie widać to co chcesz, żeby było - westchnął. -Nudzi. Okropniaście - oparła głowę na dłoniach. -Nie masz lekcji? - zainteresował się. -Chodzę do szkoły sportowej przy Realu Madryt - zerknęła na niego. - Trenerze, kto przy zdrowych zmysłach zadaje prace domowe przyszłym gwiazdom piłki nożnej. W tym kraju jesteśmy młodymi bogami, bo gramy w gałę. Skrzywdzić nas to ciężko zgrzeszyć - pokiwała głową. -Nieodrodna wnuczka Rezy - szepnął. -A najlepsze jest to, że nie płynie we mnie nawet gram krwi Rezy - uśmiechnęła się łobuzersko. -Ale wiesz, czym skorupka za młodu nasiąknie... - wzruszył ramionami. -Nudzi mi się - szturchnęła do delikatnie. -Chcesz się oddać pod moje rozkazy, Hernandez? -A nie będę się nudzić? - wyprostowała się. -Nie - puścił jej oczko. -To wchodzę! - klasnęła w dłonie. -Pojedziesz z Negro i Villą do Barcelony. Dostaniecie przepustki na treningi FC Barcelony. Oczekuję szczegółowych notatek i sprawozdań. -Wpuszczą nas od tak? - pstryknęła palcami. -Jeden piłkarz chce odejść i przejść do nas. Mają dość jego niesubordynacji i chęci robienia kariery. A my jesteśmy nim zainteresowani. -Po co nam on? -Chce u nas grać, możemy mu zapłacić i dać karierę, której tak pragnie. Jest naprawdę dobry. -Który? - warknęła. -Nie powiem ci - uśmiechnął się. - Bo wyzwiesz go od najgorszych i dostanę figę, a nie rzetelne sprawozdanie. No, bo niby kogo mam posłać jak nie ciebie? Jesteś najlepsza technicznie, fizycznie i psychicznie. Szkoda, że taka młoda - wzruszył ramionami. -I, że dziewczyna, co? - warknęła. - Spoko, zrobię raporty, ale i tak dorwę tego karierowicza... W sumie wolałabym jakbyś mi powiedział, że lecę na tydzień do Los Angeles... -Tęsknisz za siostrą? - zainteresował się. -Luną? W życiu - roześmiala się. - Tęsknię za Liamem. No, ale jak Barcelona to Barcelona - odwróciła się na pięcie i weszła do tunelu. -VAZQUEZ PRZESTAŃ SIĘ WYDURNIAĆ, BO NIE ZAGRASZ W NIEDZIELĘ W PIERWSZYM SKŁADZIE! - usłyszała jeszcze krzyk Enzo. -A mam grać? - zdumiał się niepomiernie Sebastian. - Sorki, będę już grzeczny! -Ta - zaśmiała się pod nosem Rema. - Grzeczny Vazquez, to dopiero coś.
________________________
Spełniam marzenia. Dodaję prolog, notki będą się pojawiać co jakiś czas. Informuję na twitterze, lub na gg jak ktoś chce.